Autor: Wydawnictwo Archidiecezji Łódzkiej
Wyświetleń: 1878
Walczak H. o śp. ks. prał. Bogdanie Nowackim - umiał w nas zaszczepić wiarę
Udostępnij

Ksiądz Bogdan Nowacki, którego nazywaliśmy Dziadkiem, odegrał bardzo pozytywną rolę w moim życiu. Był jak ojciec lub mistrz prowadzący do Boga po zawiłych ścieżkach życia. W Jego sercu każdy miał swoje miejsce.

Pamiętam, jak wielu młodych ludzi przychodziło nie tylko po strawę duchową, nie tylko uczyć się i rozumieć prawdy wiary, ale także chętnie zajadało, a wręcz pochłaniało pyszne zupy, kanapki, owoce, które można było u Dziadka skosztować, gdy miało się pusty żołądek.

Towarzyszył nam, gdy zdawaliśmy maturę. Organizował grupę modlącą się w tym czasie. Pamiętał, kto w jakiej szkole zdawał egzamin i przyjeżdżał tam, aby nam pogratulować, wesprzeć. Dzielił z nami nasze radości, sukcesy, a także wspierał, pocieszał, gdy ponosiliśmy porażki. Umiał w nas zaszczepić wiarę w Boga. Były wśród nas osoby, którym ciężko się żyło, jeśli chodzi o sytuację materialną. Zbieraliśmy na wakacyjny wyjazd na oazę w góry, ale czasem brakowało pieniędzy. Wtedy Dziadek stawiał koszyczek za zasłoną, aby nikt nie widział, wchodził tam każdy z nas i brał tyle, ile mu brakowało. Dziadek nie chciał nikogo stawiać w kłopotliwej sytuacji. Obdarzał nas zaufaniem, nie sprawdzał, ile kto bierze. To była dla nas duża lekcja współodpowiedzialności. Kiedy odprowadzał nas na dworzec, gdy wyjeżdżaliśmy na oazę, przynosił różę wbitą w ziemniaka, aby zbyt szybko nie zwiędła w podróży.

W 1976 r., w czasie strajków na kolei, odprowadził nas na dworzec Łódź Fabryczna, wcześniej wysłuchał wiadomości wieczornego Dziennika czy będą strajki – mówili, że nie będzie. Dojechaliśmy do Koluszek, gdzie jednak odstawiono pociąg na bocznicę na całą noc. Rano ruszyliśmy i dojechaliśmy szczęśliwie na pierwszą oazę do Przysietnicy. Oaza to również wybranie Jezusa na swojego Pana i Zbawiciela. Ten wybór pozostawia w człowieku ślad na zawsze. Od tego czasu nic już nie jest takie samo. Cokolwiek dzieje się, jakiekolwiek burze przechodzą przez moje życie, niszcząc to, co zbudowałam, to to jedno nie może się zmienić. To, co wiem dzięki Dziadkowi i jego nakierowaniu mnie na Boga – krzyż, który przychodzi mi dźwigać, jest lekki w porównaniu z krzyżem, który niósł Jezus.

Dziadek organizował też w parafii rekolekcje ewangelizacyjne, grupy młodzieżowe spotykające się co tydzień, Dni Wspólnoty, Namiot Spotkania. Przygotowywał dekoracje na różne okazje. Angażował młodych ludzi do pracy, ucząc ich różnych obowiązków. Często wrzucał nas na głęboką wodę. Radziliśmy sobie na miarę swoich możliwości. Uczył nas szacunku dla starszych. Pamiętam, jak zaprowadził nas do emerytowanego ks. proboszcza Jana Polaka, abyśmy mogli złożyć mu życzenia bożonarodzeniowe od młodzieży. Wcześniej przygotowaliśmy skromne upominki świąteczne.

Pod jego ojcowskim okiem umieliśmy się pięknie bawić. Bez specjalnego umoralniania potrafił zachęcić nas do bezalkoholowych dyskotek, zabaw andrzejkowych i ostatkowych, czy balów sylwestrowych. Chętnie dekorowaliśmy salę katechetyczną przy kościele, zapraszaliśmy młodzież z innych parafii, a nawet naszych rodziców, z którymi się doskonale bawiliśmy. Były radosne gry i zabawy, tańce oraz skromny poczęstunek (tzw. koszyczkowe, czyli, co kto mógł, to przyniósł). Dziadek świetnie tańczył, ale trudno go było zaprosić do tańca, po Mszy św. o północy mówił, że Ksiądz Proboszcz wydaje pidżamy i szedł spać. My bawiliśmy się do rana.

Pod okiem Dziadka uczyliśmy się organizacji – chłopcy dbali o muzykę, dziewczęta szykowały poczęstunek. Wiele osób wtedy bliżej się poznawało, tworzyły się pary. Podczas tych spotkań uczyliśmy się tańczyć. Wśród nas było kilka osób, które świetnie tańczyły i starały się nas nauczyć tanga, walca czy czaczy. Następnego dnia przychodziliśmy posprzątać po zabawie.

Dziadek był organizatorem pieszych pielgrzymek na Jasną Górę.

Również do tego mnie zachęcił. Wędrówka w różnych warunkach pogodowych i pokonywanie własnej słabości hartowało moje wątłe siły fizyczne i duchowe.

Przyszedł czas, gdy Dziadek musiał opuścić naszą parafię, został proboszczem w Rokicinach. Ten Jego awans był z jednej strony radosny, ale dla nas był raczej powodem do smutku. Traciliśmy przewodnika i opiekuna. Z czasem okazało się, że nie było to aż tak daleko od Łodzi. Robiliśmy wycieczki rowerowe do Rokicin, gdzie mogliśmy spotkać się z Dziadkiem i odpocząć na świeżym powietrzu. Rozłąka z czasem przestała boleć, ale zostawiła bliznę na zawsze.

Z perspektywy czasu widzę, jakie mieliśmy szczęście, mając w młodym wieku takiego dobrego Duszpasterza, który widział młodego człowieka i jego potrzeby, nie zważał na trud, brak wdzięczności czy odejścia. Starał się ulepić z tego materiału człowieka możliwie najlepszego. I Bóg jeden wie, co by było, gdybym Dziadka nie spotkała na swojej drodze.

__________________________________________________________________

Podrozdział z książki pt. Dziadek - 60 lat kapłaństwa 

Udostępnij