Gdyby ktoś poprosił mnie o napisanie autobiografii, to większość zdań powinna być w niej naznaczona obecnością w moim życiu Księdza Dziadka.
A jest On w nim obecny od niepamiętnych lat, bo od szkoły podstawowej. Bóg działa w naszym życiu przez aniołów, czyli niewidzialnych pośredników, ale i w sposób widzialny – przez ludzi, których stawia na naszej drodze. Choć przecież aniołem nazywamy osobę, którą Bóg się posługuje, chcąc nam coś powiedzieć, poprowadzić, ochronić, przestrzec. Anioł wskazuje właściwą drogę w codziennym życiu, przede wszystkim zaś pomaga odnaleźć w nim Jezusa i do Niego prowadzi.
Ksiądz Dziadek w sposób dyskretny, bez wielu zbędnych słów, przez ciche świadectwo swojego życia, prowadził i wciąż prowadzi mnie do Boga. Na kolanach, z brewiarzem czy różańcem w dłoniach. Najczęściej można zastać Go w świątyni: od wczesnych godzin rannych, w Godzinie Miłosierdzia i kiedy dzień chyli się ku końcowi. Kocha Kościół i najchętniej przebywa w jego przestrzeni.
Towarzyszył mi, kiedy jako młody człowiek chciałem zdobywać cały świat, a zakochanie wydawało się raz początkiem, a raz dramatycznym końcem świata. Studził chęć reformowania Kościoła w moich pierwszych latach nauki w seminarium i kapłaństwa. Nie mówił jak się modlić – po prostu się modlił. Bardzo lubię uklęknąć koło Niego na adoracji Najświętszego Sakramentu czy w pustym kościele w górach. „Opalać się” razem z Nim przed tabernakulum. Patrzeć w ciszy w tym samym kierunku, bo to dobry kierunek patrzenia i droga pewna do nieba.
Chyba zawsze, gdy przyjeżdżałem do Polski, najpierw jechałem do Niego, a potem dopiero do domu rodzinnego. Bo On stwarza przestrzeń do oddychania Ewangelią. W Jego domu, na plebanii, byłem zawsze u siebie. Tam spotykałem Jego kochaną Mamę Zofię, czyniącą cuda przy każdym posiłku.
Każdy, kto przyszedł, mógł zasiąść do stołu i był ugoszczony najpiękniej!
Nigdy niczego nie brakło! Tam zawsze jest Jego urocza siostra, Pani Jadwiga, za którą najpierw modlimy się, dziękując za Jej obecność, a dopiero potem błogosławimy dobroci stołu. Dom otwarty, pełen ludzi, księży, byłych i obecnych wikariuszy i takich jak ja, żyjących zawsze daleko.
W dniach Jubileuszu kapłaństwa Księdza Dziadka myślę o Nim jak o biblijnym Symeonie, który był człowiekiem prawym i pobożnym. Duch Święty spoczął na Nim. Z Jego natchnienia przychodził do świątyni. A ja od moich lat młodzieńczych przyglądałem się, jak Dziadek – niczym Symeon – brał w objęcia Jezusa, przytulał Go, błogosławił. Spożywał Go, wchłaniał i sam stawał się Jego ikoną. Ksiądz Prałat Bogdan to Symeon, czyli człowiek spełniony. Ukazujący Boga w pięknie liturgii i w codziennym swoim życiu.
Dla mnie osobiście stał się dowodem na istnienie Boga. Gdyby Go nie było, to i mnie prawdopodobnie by nie było – tu, gdzie jestem i w tym, co robię.
Podczas święceń biskupich w Bazylice św. Piotra dziękowałem nie papieżowi Franciszkowi, ale Księdzu Dziadkowi za to, że pojawił się w moim życiu jak Anioł. To Jego kapłańskie i ojcowskie dłonie ucałowałem po święceniach, przepraszając Ojca Świętego, że nie Jego. Ale On to zrozumiał, bo to człowiek żyjący czystą Ewangelią.
Od czasu święceń biskupich Dziadek przestał zwracać się do mnie po imieniu, co mnie lekko irytuje, ale i w tym także jest moimi Mistrzem, tym mnie zawstydza. Z Nim więc i przy Nim pragnę iść dalej drogą powołania do świętości, tak by coraz mniej było mnie, a wszystko wskazywało na Jezusa. By jak Ksiądz Dziadek – roznosić woń Boga gdziekolwiek się przebywa.
Powoli nie tak prędko
proszę się nie pchać
najpierw trzeba wyglądać na świętego, ale nim nie być
potem ani świętym nie być ani na świętego nie wyglądać
potem być świętym tak żeby tego wcale nie było widać
i dopiero na samym końcu
święty staje się podobny do świętego
ks. Jan Twardowski, W kolejce do nieba
__________________________________________________________________
Podrozdział z książki pt. Dziadek - 60 lat kapłaństwa