Spis treści  (Warto_kwiecien2017.html)



Rozdział  "Nasi"...  to novum.
Uzasadnienie:
w internecie, jak w rzeczywistości, spotykamy
drogocenności:  elementy "odżywcze", sprzyjające rozwojowi człowieka i społeczeństw oraz  "śmieci" i trucizny.
Musimy się uczyć wyławiać "pożywne owoce" z tego internetowego oceanu, gromadząc argumenty "za" i "przeciw".


Patrz:
- życzenia  życzenia i zaproszenie Prezesa
na spotkanie poświąteczne;
- nasze wspólne plany, zapisane w zakładce o nazwie Zamierzenia2017.


 ********* "N A S I" (Marek, Andrzej, Barbara, Wiesława, Krzysztof  z SRK AŁ) polecają, pytają, inicjują:*********

100-lecie OBJAWIEŃ  MATKI BOŻEJ  W FATIMIE  (13-V -13 X  1917) (....z archiwum Naszego Dziennika)

Na koniec moje Niepokalane Serce zatriumfuje

Ksiądz Krzysztof Czapla w jednym z komentarzy tematu: Wielka Nowenna Fatimska zrodziła się z miłości do Matki Bożej, a zbliżająca się rocznica objawień stała się okazją, by postawić sobie jeden zasadniczy cel: obudzić wszystkie serca oddane Maryi i zjednoczyć je w znaku Fatimskiej Pani w jednej zasadniczej sprawie, by orędzie z Fatimy poznał świat.

KWIECIEŃ

Wtorek, 4 kwietnia 2017    Poniedziałek, 3 kwietnia 2017   Sobota, 1 kwietnia 2017

MARZEC

Piątek, 31 marca 2017   Czwartek, 30 marca 2017   Środa, 29 marca 2017  Wtorek, 28 marca 2017   Poniedziałek, 27 marca 2017

Sobota, 25 marca 2017  Piątek, 24 marca 2017   Czwartek, 23 marca 2017   Środa, 22 marca 2017    Wtorek, 21 marca 2017

Poniedziałek, 20 marca 2017   Sobota, 18 marca 2017   Piątek, 17 marca 2017  Czwartek, 16 marca 2017  Środa, 15 marca 2017

Wtorek, 14 marca 2017   Poniedziałek, 13 marca 2017   Sobota, 11 marca 2017  Piątek, 10 marca 2017 Czwartek, 9 marca 2017

Środa, 8 marca 2017     Wtorek, 7 marca 2017    Poniedziałek, 6 marca 2017   Sobota, 4 marca 2017   Piątek, 3 marca 2017

Piątek, 3 marca 2017    Czwartek, 2 marca 2017  Środa, 1 marca 2017

 

LUTY

Wtorek, 28 lutego 2017    Poniedziałek, 27 lutego 2017   Sobota, 25 lutego 2017  Piątek, 24 lutego 2017 Czwartek, 23 lutego 2017

Środa, 22 lutego 2017  Wtorek, 21 lutego 2017   Poniedziałek, 20 lutego 2017   Sobota, 18 lutego 2017  Piątek, 17 lutego 2017

Czwartek, 16 lutego 2017   Środa, 15 lutego 2017    Wtorek, 14 lutego 2017   Poniedziałek, 13 lutego 2017   Sobota, 11 lutego 2017

Piątek, 10 lutego 2017   Czwartek, 9 lutego 2017   Środa, 8 lutego 2017    Wtorek, 7 lutego 2017 Poniedziałek, 6 lutego 2017

Sobota, 4 lutego 2017    Piątek, 3 lutego 2017   Czwartek, 2 lutego 2017   Środa, 1 lutego 2017

STYCZEŃ

Wtorek, 31 stycznia 2017    Poniedziałek, 30 stycznia 2017   Sobota, 28 stycznia 2017   Piątek, 27 stycznia 2017

Czwartek, 26 stycznia 2017   Środa, 25 stycznia 2017   Wtorek, 24 stycznia 2017   Poniedziałek, 23 stycznia 2017

Sobota, 21 stycznia 2017   Piątek, 20 stycznia 2017   Czwartek, 19 stycznia 2017   Środa, 18 stycznia 2017

Wtorek, 17 stycznia 2017   Poniedziałek, 16 stycznia 2017   Sobota, 14 stycznia 2017   Piątek, 13 stycznia 2017

Czwartek, 12 stycznia 2017   Środa, 11 stycznia 2017   Wtorek, 10 stycznia 2017   Poniedziałek, 9 stycznia 2017

Sobota, 7 stycznia 2017    Czwartek, 5 stycznia 2017


O orędziu Matki Boskiej Fatimskiej -  Instytut Piotra Skargi

http://www.pch24.pl/tv,przebudzmy-sumienia-polakow---czyli-czym-jest-instytut-ks--piotra-skargi-,50745

KSIĄDZ KARDYNAŁ AUGUST HLOND W REAKCJI NA SYTUACJĘ W II RZECZPOSPOLITEJ

http://m.naszdziennik.pl/artykul/178685  Ku obronie praw Polski do Boga (1)
List pasterski ks. kard. Augusta Hlonda „O zadaniach katolicyzmu wobec walki z Bogiem”, Poznań, Środa Popielcowa 1932

http://m.naszdziennik.pl/artykul/179101 Ku obronie praw Polski do Boga (2)
List pasterski ks. kard. Augusta Hlonda ”O zadaniach katolicyzmu wobec walki z Bogiem”, Poznań, Środa Popielcowa 1932

Rugujmy grzech z życia polskiego (4) http://m.naszdziennik.pl/artykul/178181
List pasterski ks. kard. Augusta Hlonda „O katolickie zasady moralne”, Poznań, 29 lutego 1936 r.

                                                            ...w jednym pliku KardynaL_Hlond.html

DLACZEGO ŚWIĘTY MAKSYMILIAN CIĄGLE ZACHWYCA? Autor: Ojciec Zdzisław J. Kijas

08-08-2016

W Auschwitz Maksymilian Maria Kolbe niczym nie różnił się od pozostałych więźniów. Od zewnątrz był identyczny jak wszyscy pozostali… Ale czy rzeczywiście? Świadkowie mówią, że mimo zewnętrznych podobieństw, był inny. Słuchał nie tylko bicia własnego serca, zalęknionego tym, co będzie, ale również głosu Boga.

Chciałbym przywołać na początek scenę w obozie Auschwitz, jest ona zwieńczeniem życia Maksymiliana, czyli tego, co było i co będzie. Oto grupa więźniów stoi na placu apelowym. Skuleni w sobie, zamknięci w swoich myślach i lękach, oczekując w napięciu na werdykt, ewentualne wskazanie palcem i „wybiórkę” na śmierć w bunkrze głodowym... Sytuacja dramatyczna: beznadziejność, niemoc, niemożność zmiany swojego losu... Już nie pracują, są „bezrobotni”, nie czynią nic, niczego nie przetwarzają..., tylko swoje myśli, lęki, nadzieje... Dramat wewnętrzny przerasta ten zewnętrzny. Nie spoglądają na siebie, lecz mają oczy utkwione w swoim wnętrzu. Rozliczają sie w sumieniu z własnego życia..., może jest to ich ostatni apel, ostatnie pojawienie się na placu..., ostatni oddech... Wraz z upływem czasu narasta tragedia. Wzrasta poczucie beznadziejności i dokuczliwego cierpienia z powodu niemożliwości wpłynięcia na zmianę swojego losu.

Najważniejszy apel życia
Wśród stojących jest również Maksymilian. Niczym nie różni się od pozostałych. On również jest dramatycznie wychudzony, zmęczony, przygarbiony. Ubrany w obozowy łachman, od zewnątrz jest identyczny jak wszyscy pozostali… Ale czy rzeczywiście? Świadkowie mówią, że mimo zewnętrznych podobieństw, był inny. Słuchał nie tylko bicia własnego serca, zalęknionego tym, co będzie, ale również głosu Boga. Wiedziano, że się modlił. W swoich dłoniach trzymał krzyż Chrystusa, a wychodząc z szeregu, oddał go współwięźniowi.

Oczekiwanie Maksymiliana nie było daremne. Nie stał, aby stać, zmuszony do tej postawy. On stał raczej niczym rycerz na placu, gotów przyjąć wezwanie i pójść tam, gdzie pośle go Pan. W ciszy swojego serca, zasłuchanego w Boga, usłyszał to wezwanie. Nie było to jednak wezwanie człowieka. W istocie nikt go z szeregu nie wywołał, nikt nie zmusił go do wyjścia.  Maksymilian usłyszał raczej głos Boga, który prosił, aby wystąpił z szeregu, aby się zadeklarował, nie wstydząc się tego, kim jest. Usłyszał głos miłości i odpowiedział miłością.

Wielu stało obok niego, chowało się za swoim lękiem, ukrywało za plecami innych, zatykało uszy, aby nie słyszeć swojego imienia, aby zapomnieć, że w ogóle istnieją... Maksymilian, przeciwnie, otwierał swoje oczy i serce, aby zobaczyć ludzką biedę i usłyszeć wołanie o współczucie, miłość. Mógł uratować swoje życie, przeżyć, ale poszedł z innymi, ponieważ czuł, że go potrzebują.

Krótka była scena na placu obozowym. Lecz w tym okamgnieniu ważyły się losy człowieka, jego godności, porażki czy zwycięstwa miłości i dobra nad nienawiścią i złem. Bardzo długo, całe życie Maksymilian przygotowywał się do tej chwili. Nie wiedział dokładnie, kiedy ona nastąpi, w jakim miejscu i formie, ale przygotowywał się, aby być gotowym, kiedy ta chwila nastąpi. Życie może istotnie nas zaskoczyć, lecz kiedy jest dobrze przeżywane od początku, z pewnością nas nie złamie.

Przygotowanie do apelu życia
Interesuje nas pytanie, w jaki sposób Maksymilian przygotował się do tego najważniejszego apelu w swoim życiu? Jakie poczynił w tym kierunku przygotowania? Różne padają odpowiedzi. Wiele mówi tutaj o jego pobożności maryjnej, dynamice misyjnej, kreatywności w korzystaniu ze środków przekazu w promowaniu dobrych postaw itd. Są to tematy ważne, chociaż nie o nich chcę tutaj mówić. Pytanie bowiem, które stawiam, brzmi: z jakich „narzędzi” korzystał, aby obrobić tę drogocenną perłę, jaką jest życie? Skąd czerpał siły, aby w miejscu beznadziei, nienawiści, upodlenia..., jakim był Auschwitz, świecić tak jasnym światłem? Wydaje mi się, że życie Maksymiliana miało strukturę trynitarną; pierwszym elementem tej struktury były a) jasne cele życia, drugim z kolei b) świadomość, że do ideałów dochodzi się poprzez pracę zaś trzeci element stanowiło c) posłuszeństwo, czyli przyzwolenie, aby Bóg był na pierwszym misjecu.

Były to istotne elementy struktury, trzy ważne środki obejmujące cel oraz narzędzia konieczne do jego realizacji. Pozytywne pragnienia mobilizowały go do pracy, która obejmowała modlitwę i ascezę, umartwienie i post, cierpienie i różne formy wyrzeczeń, a nade wszystko posłuszeństwo. Maksymilian uważał, że w życiu nic nie jest bez znaczenia, ale że wszystko ma jakiś (mniej lub bardziej ukryty) sens i dokądś prowadzi. Nad życiem człowieka czuwa bowiem Bóg i zjednoczenie z Nim jest najważniejszym celem życia.  

Jasne cele życia
Wielu ludzi osiąga w swoim życiu mało lub wręcz nie osiąga niczego, ponieważ albo pragną niewiele lub wcale. Życie natomiast uczy, że ten tylko, kto pragnie, może coś osiągnąć. Są również tacy, którzy wprawdzie pracują wiele, ale ponieważ nie mają jasno sprecyzowanych celów, marnują bezużytecznie swój czas i zdolności, nie wykorzystują darów natury i Bożej łaski.

Mieć określone cele, sprecyzowane pragnienia, to tyle, co być wolnym w tworzeniu siebie, nadawać ostateczny kształt temu, kim chce się być, rzeźbić siebie w bryle życia. Tylko będąc wolnym lub czując się wolnym, mimo zewnętrznego zniewolenia (jak w przypadku Maksymiliana w obozie Auschwitz), człowiek może wypełnić tę misję, gdyż stworzony jest jako byt wolny. „Bóg cię stworzył bez ciebie; nie zbawi cię bez ciebie [wbrew tobie]”.

Słowa św. Augustyna ilustrują bardzo dobrze zadania, jakie Bóg wyznaczył człowiekowi w drodze do doskonałości. Wiara mówi, że życie nie jest bezcelowe ani też chaotyczne. Oczywiście, niekiedy może tak się wydawać, bywa też, że cel jest niepoznany lub trudny do odkrycia, co bynajmniej nie oznacza, że go nie ma i że życie pozbawione jest sensu… Wiara uczy, że wszystko, co nas spotyka, wpisane w jest zadziwiającą dla nas, lecz nie dla Boga, logikę planów, których zwieńczeniem jest nasze z Nim spotkanie. Posłuszeństwo, tak cenne dla Maksymiliana, wpisywało się właśnie w tę dynamikę wolności-celowości swojej egzystencji. Dla wielu zabrzmi to może paradoksalnie, ale nie dla Maksymiliana, który wiedział, że jego wolność staje się pełna, czyli czysta w intencjach, wyłącznie wtedy, kiedy oddaje się dobrowolnie do dyspozycji Boga, czego przykładem była dla niego Niepokalana.

Zapiski duchowe Kolbego potwierdzają, że miał głęboką świadomość bycia powołanym do czegoś szczególnego… Po części przekonanie to wynikało z wiary, która uczy, że Bóg powołuje człowieka do przyjaźni z sobą, do świętości. Maksymilian szedł jednak dalej, żyjąc przekonaniem, że obok wspólnej wszystkim ludziom celowości życia, posiada on ponadto osobistą misję, cel właściwy wyłącznie dla siebie, z którego będzie rozliczany. Nie poznał go od razu w całości, lecz czuł na różne sposoby szczególne wezwanie, aby dać z siebie maximum (stąd Maksymilian, imię, którym zastąpił chrzestne Rajmund). Jego gorliwość, umiejętność wymagania od siebie, gotowość do poświęcenia i pracy..., wszystkie te postawy były na służbie celu, który sobie wyznaczył. Uważał, że skoro Bóg oddał mu się „w całości”, on chciał postąpić również w analogiczny sposób. Pragnął służyć Mu bez żadnego „ale”, czego wzorem była dla niego Maryja Niepokalana. Nie patrzył na innych, ale uważał, że jego obowiązkiem jest „przeglądać się” wyłącznie w Bogu, iść za Jego głosem, szanować w pierwszym rzędzie Jego wolę. W notatkach z jego ćwiczeń duchowych 1915 roku czytamy ważne słowa:

Cel twój – chwalić, czcić i służyć Panu Bogu i przez to zbawić duszę. Służyć to jest: chcieć, czego Pan Bóg chce.

Dozwól się wieść Panu Bogu; a nie ty chciej wieść Pana Boga.

Rozmyślaj często o tym, że cała wielkość, świętość i godność twoja zależy jedynie od wypełnienia Woli Bożej; reszta: sława, bogactwo, wygody, prace, nawrócenia, modlitwy, pokuty, i nawet męczeństwo – poza wolą Bożą są niczym, marnowaniem czasu, grzechem.

Oddaj się zupełnie Panu Bogu, a będziesz szczęśliwym.

Dlatego studiuj Ukrzyżowanego. Upodobnij się do Niego.

Pracuj, pracuj, pracuj jak najwięcej, pracuj na powiększenie jak największej chwały Bożej, przez zbawienie swej duszy (jako chrześcijanin) i innych (jak najwięcej – jako kapłan, zakonnik).

Bóg celem; wszystko inne środkiem [1].

Pragnienia te powtórzył na nowo w „Regulaminie życia”, opracowanym w 1920 roku. Celem życia uczynił świętość oraz wskazał środki/narzędzia, prowadzące do niej. Czytamy w nim: Muszę być świętym jak największym – notował.

Jak największa chwała Boża przez zbawienie i jak najdoskonalsze uświęcenie swoje i wszystkich, co są i będą, przez Niepokalaną = M.I. 3.

Z góry wyklucz grzech śmiertelny lub dobrowolny powszedni. – Spokój o przeszłość. – Gorącością wynagrodź czas stracony.

Nie opuszczę: a) żadnego zła bez naprawienia go (zniszczenia go) i b) żadnego dobra, które bym mógł zrobić, powiększyć lub w jakikolwiek sposób się do niego przyczynić. 

Posłuszeństwo twoją regułą = Wola Boża przez Niepokalaną. Czyń, co czynisz; na wszystko inne, dobre czy złe, nie zwracaj uwagi […][2].
Św. Maksymilian Kolbe wiedział zatem, kim chce być i jakich potrzebuje do tego narzędzi. Z tego, z kolei, wynikał drugi element jego duchowości, czyli pracowitość. 

Świadomość, że do ideałów dochodzi się poprzez pracę
Maksymilian posiadał szerokie rozumienie pracy i nieprzerwanie je poszerzał. W różnych kontekstach życia, w różnych miejscach i zdarzeniach, odkrywał nowe oblicza „pracy”, nowe sposoby wyrażania duchowej i fizycznej aktywności. Nie mogło być inaczej również w bunkrze głodowym, w którym pobyt był (smutną) okazją do nadania swojemu życiu dodatkowej jakości. Był to czas (do)kształcania siebie (ale także współwięźniów) według wymagań Mistrza, przygotowaniem się do zwycięstwa nad bezkształtem myśli i pragnień, zainfekowanych być może, jak często się zdarza w takich sytuacjach granicznych, lękiem. Powiedziałbym, że długa agonia w bunkrze śmierci była czasem czynienia (jeszcze) większej przestrzeni dla Boga. Potwierdzeniem tego zdaje się być sam moment śmierci, wigilia Wniebowzięcia Maryi, czyli czas, kiedy Kościół obchodzi porażkę śmierci i zwycięstwo życia.

W notatkach rekolekcyjnych, odprawionych w Krakowie w roku 1912, przed wyjazdem do Rzymu, Maksymilian pytając, co należy czynić, aby osiągnąć cel, dopowiadał, że cel może zostać osiągnięty wyłącznie wtedy, kiedy będą współpracować ze sobą rozum, serce i wola. Każde z nich winno wiernie wypełniać swój zakres obowiązków i uszanować zadania, właściwe dla pozostałych:

a) Rozum: poznać Pana Boga przez dobrą medytację, czytanie, najwięcej przez dobrą Komunię świętą. Przygotowanie pół dnia. Dziękczynienie pół dnia. Przygotowaniem i dziękczynieniem: dobre wypełnienie obowiązków. Odwiedziny Przenajświętszego Sakramentu: zwierz się ze wszystkim, dziękuj Panu. Proś.

b) Serce: miłować.

c) Wola: wiernie służyć, wypełniać wolę Bożą: 1) przykazania; 2) ustawy zakonne (bronią od przestępowania przykazań); 3) rozkazy przełożonych. Zawsze możesz być pewny (jeśli nawet czegoś przyjemnego używasz), że spełniasz Wolę Bożą (a świeccy, choćby kapłani?). Przy śmierci […][3].

Ważna zatem była praca sensowna, wysiłek celowy, trud uzasadniony. Dla Maksymiliana priorytetowe znaczenie miały ideał i praca. Nawzajem się wspierały i cieszyły owocami. Kolbe uważał, że praca jest nieodzownym środkiem do doskonałości.

Praca: człowiek stworzony do pracy tak, jak kazano (Rdz 3,19; Job 5,7), choćby były w tym braki – pisał.

[Zasady:]
1) wiernie, ani minuty nie stracić i nie byle jak, ale dobrze;
2) roztropnie, żeby nie szkodzić ciału i duszy;
3) pożyczać się w pracy [por. 1 Tes 5,17; Ps 18,15; Łk 18,1], umysł, ręce przy pracy, a serce z Bogiem [por. Syr 18,22];
4) dla Boga, nie dla wdzięczności ludzkiej; [...]
5) dopomagaj słabszym, albo współczuj z nimi;
Jak nie widzisz owocu, nie martw się, bo to jak ziarno. Nie martw się brakiem zdolności, bo to Wola Boża, a nieraz tacy zawstydzali uczonych niepokornych[4].

Po latach, już jako student rzymskiego Seraphicum, Maksymilian zachęcał się do pracy słowami:
Pracuj, pracuj, pracuj jak najwięcej, pracuj na powiększenie jak największej chwały Bożej, przez zbawienie swej duszy (jako chrześcijanin) i innych (jak najwięcej – jako kapłan, zakonnik). Z czystym sercem i czystą intencją [5].

Praca, w tym także modlitwa, była dla niego formą przetwarzania życia, narzędziem urabiania charakteru, nieodzownym środkiem do doskonałości.

Posłuszeństwo, czyli przyzwolenie, aby Bóg był na pierwszym miejscu
Posłuszeństwo było niezwykle ważnym elementem duchowości Maksymiliana. Pobierał nauki w tej dziedzinie w szkole Maryi Niepokalanej, która była najpiękniejszym owocem posłuszeństwa. Kolbe głęboko wierzył, że Bóg chrześcijańskiego objawienia odznacza się wszechwiedzą, wszechmocą i absolutną dobrocią, a „korzystając” ze swoich przymiotów, pamięta z miłością o każdym ze stworzeń, pragnąc bardzo jego ostatecznego dobra. On wie również najlepiej, co jest prawdziwym szczęściem człowieka i pomaga mu w jego osiągnięciu. Czyni to w sobie znany tylko sposób, którego człowiek może nie rozumieć, stąd może uważać za niewłaściwy, przeciw któremu może się buntować, kiedy jednak okaże posłuszeństwo, staje się wówczas zwycięski. Przykładem tej postawy była dla Maksymiliana właśnie Maryja Niepokalana. Ona „nie wiedziała”, jak Bóg zamierza postąpić, w jaki sposób, przy pomocy jakich środków zamierza doprowadzić do realizacji daną jej obietnicę..., a mimo to wyraziła zgodę, przyzwoliła Bogu działać w jej życiu, przejąć za nią odpowiedzialność, być głównym rozgrywającym... I się nie zawiodła. Ufała Bogu nawet wówczas, kiedy inni uważali, że postęuje niewłaściwie, że się myli, że winna wziąć swoje życie we własne ręce... Ona, przeciwnie, pozostała wierna swojemu słowu „fiat” i była posłuszna, pozwoliła, aby nadal kierował jej życiem i prowadził na wyżyny, których ona nie tylko że nie znała, ale których po ludzku, własnymi siłami, nie byłaby w stanie osiągnąć.

Kontemplacja życia Niepokalanej była dla Maksymiliana bardzo ważną lekcją, którą zapamiętał i której wytyczne realizował przez całe życie. Maryjność jego postawy nie miała zatem nic z taniej dewocji, ale była raczej programem życia, wielkim i mocnym ideałem, który pragnął osiągnąć. W Niepokalanej widział on zrealizowany w sposób doskonały ten ideał, do którego sam dążył, któremu był posłużny, dla którego ofiarował również swoje życie; jednym słowem Maksymilian pragnął mocno być wszystkim dla Boga na wzór Niepokalanej, która powiedziała „niech się dzieje Twoja wola”.

Sądzę, że wyraził to jasno w liście do br. Felicissimusa, kiedy pisał:

Drogie Dziecko. Najlepszym sposobem kochania Niepokalanej jest pozwolić się Jej prowadzić we wszystkim przez św. Posłuszeństwo. Jej Wola jest zupełnie zlana z Wolą Bożą, a my starajmy się, by nasza wola coraz bardziej z Jej Wolą się zgadzała. Wtedy chociażby uczucie nie odczuwało wcale miłości ku Niej, to jednak coraz większa istotna miłość będzie[6].

Maksymilian często powracał do tematu posłuszeństwa. Dlaczego? Ponieważ uważał je za cnotę szczególną, boską, która jest punktem granicznym pomiędzy wzrostem lub upadkiem, człowieczeństwem lub bestialstwem. Był głęboko przekonany, że duchowy i moralny wzrost człowieka lub jego degradacja zależą od tego, komu jest posłuszny: Bogu czy komuś innemu... W życiu człowiek zmuszony jest opowiedzieć się po jednej czy drugiej stronie, za Bogiem czy przeciw Niemu, od czego zależy wszystko inne. W jednej ze swoich konferencji zwracał się do braci w ten oto sposoób:

Jak widzicie, Kochani Bracia, wystarczyłoby jedno błahe zboczenie z drogi posłuszeństwa, by ominąć te wielkie rzeczy, które mi Bóg w swych planach przeznaczył. Bądźcie więc posłuszni ślepo w każdym wypadku, jeśli chcecie, by zamiary Boże względem Was wykonały się[7].

Wszystko, czemu udało mu się dać początek w swoim stosunkowo krótkim życiu, Maksymilian zawdzięczał posłuszeństwu. Podczas porannego rozmyślania, które prowadził w Japonii 13 sierpnia 1930 roku, czyli w dniu powrotu do kraju, mówił do braci:

Niepokalanów powstał i rozwija się i dalej rozwijać się będzie na tym jedynym fundamencie – posłuszeństwie. Dlatego starajmy się pogłębiać tę cnotę, bo wtedy będziemy coraz bardziej Niepokalanej i Ona będzie coraz bardziej nami rządzić i całym Niepokalanowem.

Wtedy Niepokalanów osiągnie swój cel i będzie promieniował i zdobywał w ten sposób coraz liczniejsze dusze dla Niej!...

Kto by zaś nie chciał tą drogą pójść, to lepiej, aby całkiem inną poszedł i nam nie przeszkadzał; bowiem ten tylko, kto jest narzędziem Niepokalanej, może współdziałać w Jej sprawie…[8]

Wielokrotnie św. Maksymilian powracał do tematu posłuszeństwa, chcąc być zarazem doskonałym jego przykładem. Widział w nim nieodzowne narzędzie, szlachetny środek do realizacji swoich ideałów, które – jak wierzył – były mu naznaczone przez Boga. Jego ideałem było dać mocne świadectwo miłości, jaką Bóg ukochał człowieka, czego wzorem była dla niego Niepokalana. Wcześniej czynił to poprzez przepowiadanie słowne i prasę, teraz zaś, stojąc na placu obozowym, dał temu wyraz własnym życiem, czym nie przestaje zachwycać, również współczesnych.


Zdzisław J. Kijas OFMConv
 

[1] Ćwiczenia duchowne roku 1915, [w:] Pisma, cz. I, nr 844, ss. 20-23.

[2] Regulamin życia, [w:] Pisma, cz. II, nr 850, ss. 34-35.

[3] Rekolekcje doroczne, Kraków, wrzesień-październik 1912, [w:] Pisma, cz. II, nr 840, ss. 7-8.

[4] Tamże, ss. 9-10. 

[5] Rekolekcje doroczne, Rzym, 1915, [w:] Pisma, cz. II, nr 844, s. 21.   

[6] List do br. Felicissimusa Sztyka, Niepokalanów, czerwiec 1937, [w:] Pisma, cz. I, nr 635, s. 902.

[7] Posłuszeństwo. Konferencja do braci, Niepokalanów, pod koniec 1929, [w:] Konferencje, nr 4, s. 16.

[8] Posłuszeństwo. Konferencja do braci, Niepokalanów, 13.08.1930, [w:] Konferencje, nr 7, s. 19.



Natuzza Evolo – TO JEJ BÓG ROZKAZAŁ DAWAĆ ŚWIADECTWO O WIECZNEJ KARZE PIEKŁA. Autor:  ks. Mieczysław Piotrowski TCh

Tekst pochodzi ze strony http://www.milujciesie.org.pl/nr/zycie_wieczne/czas_jest_krotki_1.html 

Natuzza Evolo, włoska mistyczka i stygmatyczka miała wyjątkowy charyzmat kontaktu ze zmarłymi przebywającymi w niebie i w czyśćcu oraz z osobami potępionymi….które z wyraźnego rozkazu Boga musiały dawać świadectwo o wiecznej karze piekła.

Pan Bóg udzielił Natuzzy specjalnego daru: mogła widzieć i spotykać zmarłych. Najczęściej widziała ich obok osób, które przychodziły do niej  z prośbą o modlitwę  i duchową pomoc.

„Często się zdarza, że gdy przychodzi do mnie jakiś człowiek – mówiła Natuzza – to widzę obok niego zmarłą osobę; może to być jego brat, siostra, ojciec lub matka. I wtedy ci zmarli mówią mi ważne rzeczy, które przekazuję ich krewnym lub znajomym. Rozpoznaję tylko dusze, które są w niebie, dlatego że promieniują one wielkim szczęściem i lekko unoszą się nad ziemią. Natomiast dusze czyśćcowe trudno jest mi odróżnić od ludzi żyjących na ziemi. Wiele razy dawałam im krzesło, aby sobie usiadły, a wtedy mi mówiły: „nie potrzebuję, ponieważ jestem duszą z innego świata”.

Orędzia przekazywane przez zmarłych, za pośrednictwem Natuzzy, ludziom żyjącym na ziemi często dotyczyły także małżonków oraz wychowania dzieci. I tak na przykład 5 października 1947 r. Maria Mesiano zapisała następujące słowa zmarłej kobiety: „Mówię najpierw do matek: troszczcie się o wychowywanie swoich dzieci; będą takimi, jakimi ich wychowacie. Biada matkom, które przez antykoncepcję sprzeciwiają się poczęciu, a przez zbrodnię aborcji narodzinom dzieci. Jeżeli się nie nawrócą, grozi im wieczne potępienie w przerażających cierpieniach. Dlaczego chcecie niszczyć życie najbardziej niewinnych i bezbronnych ludzkich istot? Czy nie wiecie, że Bóg powołuje je do wspólnoty życia ze sobą, aby stały się aniołami w niebie i świętymi?”

Zmarli apelowali o regularne korzystanie z sakramentu pokuty, aby natychmiast podnosić się z każdego śmiertelnego grzechu i trwać w łasce uświęcającej: „Może ktoś sobie pomyśli: dlaczego mam spowiadać się u księdza, który może być większym grzesznikiem ode mnie? – mówiła jedna z dusz czyśćcowych Odpowiedź jest prosta: ponieważ każdy kapłan w tajemnicy spowiedzi reprezentuje samego Boga i jest Jego narzędziem. Poprzez sakrament kapłaństwa działa sam Chrystus i dokonuje cudu odpuszczenia wszystkich grzechów. Proście Pana Boga o przebaczenie wszystkich śmiertelnych grzechów, żałując i postanawiając poprawę. Po popełnieniu grzechu śmiertelnego natychmiast idźcie do spowiedzi. Prosząc Boga o przebaczenie grzechów, zostajemy uchronieni od wiecznego potępienia. Natomiast wszystkie konsekwencje grzechów trzeba będzie odpokutować w czyśćcu, doświadczając różnorakich, nieraz bardzo wielkich cierpień, ale już w pewności zbawienia”

Każdy, kto prosił Natuzzę o informacje dotyczące bliskich zmarłych, otrzymywał od nich, za pośrednictwem mistyczki, tak konkretną i szczegółową odpowiedź, że pytający nabierał pewności, iż zmarli żyją oraz że istnieje niebo, czyściec i piekło.

I tak na przykład Pasquale Barberio pisał, iż podczas swojego pierwszego spotkania z Natuzzą dowiedział się, że jego zmarły w 1944 r. ojciec przebywa w czyśćcu i prosi o modlitwę. Natuzza widziała go stojącego obok Pasquale, mogła się z nim porozumieć i później szczegółowo opisać synowi, jak wyglądał i co chciał mu przekazać. Tego samego wieczoru, podczas modlitwy różańcowej, w której uczestniczył również Barberio, mistyczka zobaczyła zmarłe siedmioletnie dziecko z zabandażowanymi nogami. Okazało się, że był to siostrzeniec Barberia, zmarły w 1937 r. na zapalenie szpiku kostnego. To jedno spotkanie z Natuzzą wystarczyło, aby Pasquale Barberio zmienił całkowicie swoje życie. Od tej pory zaczął codziennie się modlić i regularnie przystępować do sakramentów św. Pasquale zrozumiał, że czasu ziemskiego życia nie można marnować, ponieważ jest to okres dojrzewania do miłości i życia wiecznego w niebie.

Ksiądz Giuseppe Mina opowiadał, jak pewnego dnia ukazali się Natuzzy zmarli rodzice pewnego proboszcza i bardzo ją prosili, aby w ich imieniu zaapelowała do syna, by całkowicie zerwał z grzechem. Natuzza odkładała spełnienie tej prośby, ponieważ bardzo krępowała się przekazać kapłanowi takie upomnienie. Wtedy dusze zmarłych rodziców księdza kilkakrotnie pojawiły się u Natuzzy i wypominały jej, że ociąga się z wypełnieniem woli Boga. W końcu mistyczka zdobyła się na odwagę i poszła, aby przekazać upomnienie proboszczowi. Po ucałowaniu jego ręki powiedziała, że przychodzi w imieniu jego rodziców. Proboszcz uśmiechnął się i stwierdził, że przecież jest to niemożliwe, gdyż jego rodzice już dawno nie żyją. Wtedy Natuzza w szczegółach opisała, jak wyglądali i co mówili, gdy ich spotkała, i dodała, że proszą go, aby zmienił swoje postępowanie. Ksiądz był wstrząśnięty tym wszystkim, co usłyszał. Wzruszony do łez obiecał, że odtąd całkowicie zmieni swoje życie”.

Natuzza oprócz daru widzenia i bezpośredniego kontaktowania się ze zmarłymi zapadała w ekstazę, podczas której obecni obok niej ludzie słyszeli głosy zmarłych.

Podczas ekstaz Natuzzy dr Valente z Paravati dokładnie notował to, co mówili zmarli. Podawali oni swoje imię i nazwisko, miejsce swego życia na ziemi oraz dokładną datę swej śmierci.

I tak na przykład grupa 15 osób zgromadzonych w mieszkaniu Natuzzy rozpoznała głos biskupa Enrica Montalbettiego z Reggio di Calabria, który zginął podczas bombardowań w 1943 r. Biskup, ze swoim charakterystycznym akcentem, wygłosił do nich budujące kazanie.

Maria Domenica Silipo usłyszała głos swojego dziadka, który nagle zmarł w 1944 r. bez przyjęcia sakramentów  św. Był cholerykiem i często bluźnił, ale litował się nad biednymi, z którymi dzielił się pożywieniem i którym przygotowywał posiłki. Powiedział, że przed potępieniem uratowały go uczynki miłosierdzia.

Za pośrednictwem Natuzzy Pan Bóg nakazywał niektórym potępionym, aby świadczyli o istnieniu piekła. Jednym z nich był znany we Włoszech filozof i pisarz katolicki, który znalazł się w piekle, dlatego że popełnił bardzo ciężkie grzechy, a przed śmiercią w swojej pysze nie chciał się wyspowiadać, żałować za popełnione zło i przyjąć daru Bożego Miłosierdzia.

Zmarli mogli objawiać się Natuzzy, gdyż taka była decyzja Pana Boga, a nie dlatego, że ona lub ktoś z ludzi o to prosił lub tego żądał. Jeśli ktoś z obecnych nalegał, aby osoba zmarła powiedziała coś więcej, odpowiedź była jednoznaczna: „Nie ma pozwolenia od Pana Boga, abyśmy więcej mówili. Bądźcie cierpliwi, zostawcie nas w spokoju, wiemy, czego oczekujecie i czego chcecie się dowiedzieć, ale obecnie jest to niemożliwe”.

Przewodniczący Sądu Apelacyjnego w Mediolanie Eugenio Mauro, który praktykował okultyzm, zajmował się spirytyzmem i był znanym okultystycznym medium, sądził, że Natuzza tak jak on posługuje się tajemniczą mocą duchową. Kiedy przyjechał do Paravati i był świadkiem mistycznych ekstaz Natuzzy, podczas których słyszał, co mówili zmarli, wtedy się przekonał, że praktykowane przez niego wywoływanie zmarłych było otwieraniem się na działanie diabelskich mocy. Sędzia Eugenio Mauro przeżył duchowy wstrząs, nawrócił się, wyrzekł się wszelkich praktyk okultystycznych, poszedł do spowiedzi i stał się gorliwym katolikiem.

Rosa Silipo usłyszała głos swojego zmarłego małego brata (20 dni po urodzeniu w 1932 r.), który był w niebie i mówił pięknym, słodkim głosem: „Jestem Pinuccio Silipo. Sprawiliście mi razem z mamą wielką przykrość. Dlatego, że nigdy nie przekazujecie mi żadnego podarunku. Wszystkie dzieci oddają Jezusowi jakiś dar, ja jestem zawsze w tyle, gdyż nie mam co ofiarować Jezusowi”. Zaskoczona Rosa odpowiedziała na to: „Przecież jesteś aniołkiem w niebie i nie potrzebujesz żadnych modlitw”. „To prawda – odpowiedział Pinuccio – my nie potrzebujemy modlitw, ale oddajemy je Jezusowi, a On przydziela je tym, którzy ich najbardziej potrzebują. Pragniemy bardzo waszych modlitw”.

Podczas ekstaz Natuzzy dr Valente rozpoznawał głosy zmarłych, których doskonale znał za ich życia na ziemi; był pod wielkim wrażeniem tego wszystkiego, co słyszał. Doktor Valente miał możność porozmawiania ze swoim synem, zmarłym w wieku dziecięcym. Dziecko mówiło: „Czy rozpoznajesz mnie, tatusiu?”. „Oczywiście, że Cię poznaję. Czy czegoś potrzebujesz?” – odpowiedział ojciec. „Nie, tatusiu, ale proszę Cię, bądź cierpliwy, kiedy pracujesz z pacjentami”. Doktor Valente był dobrym człowiekiem, ale szybko się denerwował i niecierpliwił. Kiedy usłyszał słowa swojego syna, rozpłakał się ze wzruszenia.

Podczas jednego ze spotkań u Natuzzy w pewnym momencie słychać było głos adwokata X.Y., którego dr Valente doskonale znał. Adwokat mówił strasznym głosem: „Jestem potępiony, jestem potępiony! Mówcie wszystkim, aby się nawrócili i pokutowali! Jakbym chciał wrócić na ziemię, aby pokutować!”. Natomiast dusze czyśćcowe miały głos bardziej spokojny, a potępione mówiły w sposób budzący lęk i przerażenie. „Jestem w ogniu wiecznym – krzyczała jedna z potępionych dusz – za dawanie fałszywego świadectwa, kalumnie, uporczywe trwanie w grzechach nieczystości i wzgardzenie Bożym Miłosierdziem. Gdybym się wyspowiadała, Jezus by mi przebaczył. Nie ma dla mnie teraz żadnej nadziei”.

Dlaczego wieczne potępienie
Całe nasze ziemskie życie powinno być czasem przygotowania do tego najważniejszego momentu, jakim jest chwila śmierci, spotkanie z Chrystusem twarzą w twarz, już bez pośrednictwa wiary. To właśnie wtedy zadecyduje się nasza wieczność: zbawienie albo wieczne potępienie. Co będzie się działo się z nami w momencie śmierci?

Doświadczymy pełni miłości Chrystusa i będziemy musieli podjąć ostateczną decyzję. Tak – powiedziane Chrystusowi – stanie się niebem lub czyśćcem, natomiast odrzucenie Jego miłości – stanie się piekłem.

Bóg kocha i pragnie zbawić wszystkich ludzi. Każdy człowiek otrzymuje szansę zbawienia. Nie ma ludzi przeznaczonych na potępienie. Nie można jednak zapominać, że oprócz Bożej woli zbawienia wszystkich ludzi istnieje wolna ludzka wola, która może odrzucić Boga i wzgardzić Nim. Pan Jezus wielokrotnie mówił, że odrzucenie Boga przez człowieka prowadzi do wiecznego potępienia, a więc bezbożnicy będą definitywnie wyłączeni z życia wiecznego: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom” (Mt 25,41). Wszyscy nieposłuszni Bogu usłyszą: „Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości” (Mt 7,23); „Kto wierzy w Syna, ma życie wieczne, kto zaś nie wierzy Synowi, nie ujrzy życia, lecz grozi mu gniew Boży” (J 3,36). Odrzucenie tych wszystkich, którzy nie przyjęli zaproszenia na ucztę, jest absolutne: „Żaden z owych ludzi, którzy byli zaproszeni, nie skosztuje mojej uczty” (Łk 14,24). Wyjaśnienie przez Chrystusa przypowieści o sieci nie jest metaforą: „Tak będzie przy końcu świata: wyjdą aniołowie, wyłączą złych spośród sprawiedliwych i wrzucą w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów” (Mt 13,40-50). Znajdujemy w Piśmie św. teksty mówiące o absolutnym wyłączeniu bezbożników z królestwa Bożego: „Czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą królestwa Bożego? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwięźli, ani mężczyźni współżyjący ze sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą królestwa Bożego” (1 Kor 6,9-10; por. Ga 5,19; Ef 5,5). W cytowanych tekstach formuły potępienia mają charakter absolutny: „nikt z tych ludzi nie skosztuje mojej uczty”; „nie zobaczy życia”; „nie posiądzie królestwa”.

Pan Jezus mówi także, że „każdy grzech i bluźnierstwo będą odpuszczone ludziom, ale bluźnierstwo przeciw Duchowi Świętemu nie będzie odpuszczone (…) ani w tym wieku, ani w przyszłym” (Mt 12,31 i n.). Jan Paweł  II w encyklice Dominum et Vivificantem (n. 46) wyjaśnia, że grzech przeciwko Duchowi Świętemu polega na „odmowie przyjęcia tego zbawienia, jakie Bóg ofiaruje człowiekowi przez Ducha Świętego”. Jest to postawa całkowitego zamknięcia się człowieka na miłość Boga, postawa człowieka, „który broni rzekomego prawa do trwania w złu, we wszystkich innych grzechach i który w ten sposób odrzuca odkupienie”. Jest to więc grzech nieodpuszczalny z samej swojej natury, ponieważ jest owocem całkowitego odrzucenia Bożego Miłosierdzia. Wyraża się on w postawie absolutnego egoizmu, czyli całkowitego zamknięcia się ludzkiej wolności na miłość Chrystusa. Taka postawa kształtuje się w człowieku w ciągu całego ziemskiego życia. Każdy w pełni świadomy i dobrowolny wybór zła przyczynia się do strasznych duchowych zniszczeń w człowieku. Wyrażają się one w pogłębieniu niewrażliwości na miłość Boga i w postępującej niezdolności do miłości bliźniego. Jeżeli przez całe ziemskie życie człowiek będzie żył tak, jakby Boga nie było, i radykalnie odrzucał możliwość nawrócenia się, nazywając zło dobrem, a dobro złem, to wtedy realnie istniejąca siła zła każdego grzechu do tego stopnia może zniszczyć jego osobę, że stanie się absolutnym egoistą – a więc kimś takim, kto kocha siebie miłością posuniętą aż do nienawiści Boga. Tak zaczyna się piekło.

Kochani Czytelnicy! W codziennej modlitwie polecajmy Jezusowi najzatwardzialszych grzeszników, prosząc o ich nawrócenie. Ludzie, którzy odrzucają Dekalog i gardzą miłością Boga, idą drogą prowadzącą do zguby wiecznej. Nie łudźmy się: „Bóg nie dozwoli z siebie szydzić. A co człowiek sieje, to i żąć będzie: kto sieje w ciele swoim, jako plon ciała zbierze zagładę; kto sieje w duchu, jako plon ducha zbierze życie wieczne” (Ga 6,7-8). Dlatego naszym codziennym obowiązkiem jest modlitwa o nawrócenie grzeszników. Tak jak Pan Jezus prosił s. Faustynę, tak też dzisiaj prosi każdego z nas: „Powiedz grzesznikom, że zawsze czekam na nich, wsłuchuję się w tętno ich serca, kiedy uderzy dla Mnie. Napisz, że przemawiam do nich przez wyrzuty sumienia, przez niepowodzenie i cierpienia, przez burze i pioruny, przemawiam przez głos Kościoła, a jeżeli udaremnią wszystkie łaski moje, poczynam się gniewać na nich, zostawiając ich samym sobie, i daję im, czego pragną” (Dz. 1728).

Miłość Boża całkowicie respektuje wolność swojego stworzenia – także wtedy, kiedy decyduje się ono na definitywne odrzucenie Boga. Tak więc piekło nie jest nieprzewidzianą czy niesprawiedliwą karą. Człowiek sam, wybierając grzech na swoją odpowiedzialność, idzie drogą prowadzącą do piekła. Istnieje piekło, ponieważ istnieje grzech. Piekło jest niczym innym jak grzechem chcianym jako cel, przyjętym jako ostateczne spełnienie, rozciągającym się w nieskończoność. Prawda o niebie, czyśćcu i piekle nadaje naszemu ziemskiemu życiu niepowtarzalność i dramatyczną wyjątkowość. Przypomina nam, że jeżeli grzech, który jest największym nieszczęściem dla człowieka, bagatelizuje się i traktuje się go jako dobro, to wtedy wprowadza nas on w rzeczywistość piekła.




1. Czy 4-osobowe  miniKoła mogą funkcjonować w naszym Stowarzyszeniu?

Kwestia liczebności Kół okazała się ważna dla Krzysztofa, który postuluje, aby Zarząd podjął uchwałę obniżającą  dopuszczalną minimalną liczbę członków z ośmiu do czterech osób.
Myślę, że sprawa powinna być dyskutowana na najbliższym zebraniu Zarządu.
Przyjął i zapisał:  Andrzej (22-03-2017
)


2. Czy nasze stowarzyszenie regionalne może zainicjować ogólnopolską akcję proedukacyjną przedmiotów ścisłych?

W ocenie Krzysztofa trwa batalia - walka z obecnym rządem o  zatrzymanie reformy szkolnictwa podstawowego i średniego, a zwłaszcza w kwestii poszerzenia siatki godzin w szkołach średnich. Nowa reforma zakończyłaby dyskryminację nauczycieli czterech przedmiotów wykładanych w liceach i technikach: fizyki, chemii, biologii i geografii.  Wielu rodziców nawet nie wie, że nauczyciele wymienionych wyżej przedmiotów mają obecnie tylko po 1 godzinie tygodniowo i tylko w 1 klasie. Duża grupa nauczycieli zmuszona została do rezygnacji z wykonywanego zawodu z powodu braku środków do życia. Dlatego proponujemy nauczycielom w ramach koleżeńskiej solidarności rozważenie  propozycji bardzo radykalnego protestu polegającego na wypowiedzeniu umowy o pracę przez nauczycieli 4 wymienionych wyżej przedmiotów (dotyczy tylko szkół średnich) w przypadku, gdyby opozycja na drodze, np. referendum, zablokowała reformę edukacji proponowaną przez rząd Beaty Szydło. Liczymy też na poparcie Krajowej Sekcji Oświaty NSZZ Solidarność.
Temat  jest ważny nie tylko dla nauczycieli, którzy mają "mało pracy" ale ma zasadnicze znaczenie dla przyszłości polskiego społeczeństwa.
Zachęcamy do przysyłania swoich i może nie tylko swoich przemyślanych tekstów, ale  także artykułów poruszających te kwestie.

Przyjął i zapisał:  Andrzej
(22-03-2017)


3. ....................WYSTARCZY WIEDZIEĆ?


A1. Apolloniści i bachanci. Autor: Ksiądz Profesor Czesław S. Bartnik

http://m.naszdziennik.pl/artykul/179333
Musimy wypracować mocną ideologię prawdy i dobra, oczyszczoną z dziedzictwa marksizmu, liberalizmu i nihilizmu – stwierdza Autor.
Trwająca w naszej obecnej III Rzeczpospolitej walka z Bogiem ma głębokie podłoże duchowe, udokumentowane już w historii starożytnej.


A2. Skąd się bierze ogromny lewicowy przechył mediów? Wszystkie tropy wiodą do rewolty końca lat 60. Autor: Stanisław Janecki

http://wpolityce.pl/media/304694-skad-sie-bierze-ogromny-lewicowy-przechyl-mediow-wszystkie-tropy-wioda-do-rewolty-konca-lat-60

Wśród dziennikarzy Donald Tusk jako lider obozu liberalnego uzyskiwał siedmiokrotnie wyższe poparcie od Jarosława Kaczyńskiego jako przywódcy obozu konserwatywnego.
Niemal codziennie mamy w mediach na Zachodzie świeże donosy z frontu zagłady demokracji w Polsce. Najnowszy to zwierzenia z podziemia i bohaterskiej atypisowskiej konspiracji dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu i posła Nowoczesnej Krzysztofa Mieszkowskiego. Do niego, pokonując pisowskie zasieki i okopy, przedarli się wysłannicy „New York Timesa”. Najczęściej są to jednak donosy rodzimych dziennikarzy, zwykle na co dzień pracujących dla gazety Michnika-Sorosa czy krakowskiego „ateistycznego tygodnika dla katolików”, donosy zachodnich korespondentów wojennych będących kolegami tych pierwszych bądź nieformalnymi rzecznikami obecnej opozycji czy też delatorskie popisy ludzi kultury i nauki z Polski, o których elity na Zachodzie coś słyszały, czyli inaczej niż w wypadku konspiratora Mieszkowskiego. Wniosek z ich działalności jest taki, że w dającej się przewidzieć przyszłości nie zmieni się obraz Polski rządzonej przez PiS w lewicowo liberalnych mediach. Ani w Polsce, ani za granicą, a szczególnie poza naszym krajem.
Paradoksalnie donosy na Polskę, których pretekstem (bo w żadnym razie nie realną przyczyną) jest przede wszystkim kryzys wokół Trybunału Konstytucyjnego, nie mają większego znaczenia dla obrazu Polski rządzonej przez PiS. Choć mają negatywny wpływ na zachodnie polityczne elity. Gdyby rząd PiS i prezydent Andrzej Duda robili dokładnie to, co rząd PO i Bronisław Komorowski, a nawet byli bardziej peowscy od PO, i tak byliby przedmiotem nagonki i nieustającym tematem seansów nienawiści. Wynika to z prostego faktu, że od ponad 20 lat właścicielami, zarządcami i najważniejszymi dziennikarzami mediów na Zachodzie są ludzie wywodzący się z lewicowej rewolty przełomu lat 60. i 70. lub dzieci uczestników tamtej kontestacji. Także dzieci duchowe, bo przez takich ludzi wykształcone na uniwersytetach albo byli oni dla tych młodych idolami. W Polsce te związki są bardziej skomplikowane, ale zasadniczo nie różnimy się od Zachodu. I nie zmieniają tego specjalnie nowe inicjatywy oraz nowe formy dziennikarstwa, czyli to wszystko, co dzieje się w Internecie. Oczywiście takie nowe media jak tygodnik „W Sieci” czy portal wPolityce.pl są coraz silniejsze i coraz bardziej wpływowe, lecz generalnie sfera medialna jest wciąż zakładnikiem lewicowo-liberalnego paradygmatu i takiegoż dogmatu.
Dziesięć lat temu, gdy pracowałem w tygodniku „Wprost”, poprosiliśmy o ujawnienie swoich poglądów (politycznych, gospodarczych, dotyczących wartości, religii, kwestii obyczajowych itp.) ośmiuset ludzi mediów (szefów redakcji, redaktorów, publicystów, reporterów), reprezentujących najważniejsze media: telewizyjne i radiowe redakcje informacyjne (publiczne i komercyjne), największe dzienniki ogólnopolskie, tygodniki opinii, największe gazety i stacje regionalne. Na ankietę odpowiedziała jedna czwarta z nich, ale bardzo reprezentatywna, w tym praktycznie wszystkie ówczesne „gwiazdy”. I w tym gronie poparcie dla PO było ponaddwukrotnie wyższe niż w ogólnopolskich wyborach, natomiast dla istniejącej jeszcze wtedy Partii Demokratycznej (spadkobierczyni Unii Wolności) - prawie czterokrotnie wyższe. Poparcie dla PiS było natomiast ponaddwukrotnie niższe od tego w ogólnopolskich wyborach. Wśród dziennikarzy Donald Tusk jako lider obozu liberalnego uzyskiwał poparcie siedmiokrotnie wyższe od Jarosława Kaczyńskiego jako przywódcy obozu konserwatywnego. Ponad dwie trzecie ludzi mediów przyznawało, że w wyborach prezydenckich w 2005 r. głosowało na Donalda Tuska, a mniej niż jedna piąta na Lecha Kaczyńskiego. W kwestiach obyczajowych ponad 80 proc. dziennikarzy deklarowało poglądy lewicowo-liberalne, a niemal trzy czwarte miało poglądy antyklerykalne i niechętne Kościołowi katolickiemu. W kwestiach gospodarczych ponad trzy czwarte ludzi mediów deklarowało nastawienie wolnorynkowe.
Gdyby dziś przeprowadzić podobną ankietę, poglądy i sympatie lewicowo-liberalne dominowałyby pewnie w porównywalnej skali. Dość łatwo stawiać takie hipotezy analizując to, co ludzie mediów piszą, mówią i za co odpowiadają jako menedżerowie. Tak samo dominowałoby zapewne obecnie nastawienie antyklerykalne i generalnie niechętne Kościołowi. Zmieniło się w ciągu ostatniej dekady nastawienie ludzi mediów do wolnego rynku, a wynika to z bardzo znaczącego obniżenia przeciętnych zarobków w mediach tradycyjnych oraz generalnie niewielkich zarobków w tzw. nowych mediach. W tym wypadku zapewne zadziałałaby marksistowska zasada, że byt określa świadomość. Natomiast sympatie polityczne ludzi mediów skupiałyby się obecnie przy PO, Nowoczesnej, KOD oraz Partii Razem, co zresztą łatwo obecnie zrekonstruować i bez ankiety. To oznacza, że bardziej niż dziesięć lat temu byłyby demonstrowane sympatie lewicowe. Najlepszym tego dowodem ewidentny lewicowy przechył Jacka Żakowskiego (zawsze lewicowego, ale wcześniej jednak bardziej liberała) oraz podobna ewolucja części dziennikarzy gazety Michnika-Sorosa.

Bardzo negatywne nastawienie dominujących mediów, tak w Polsce, jak na Zachodzie, do rządów PiS nie jest żadną niespodzianką, bo są te rządy ideowo wyjątkowo obce pokoleniu uczestników, dzieci i wychowanków lewicowej rewolty przełomu lat 60. i 70. Nawet jeśli część z nich określa się obecnie mianem konserwatywnych liberałów, stare sympatie, koneksje i lojalności sprawiają, że zawsze będą walić obuchem w niesłuszne rządy prawicowe czy konserwatywne, szczególnie w naszej części Europy. A wtedy deklaratywnie konserwatywny liberalizm, np. reprezentowany przez „Le Figaro”, „Bilda” czy „The Economist”, są po prostu fikcją. Dlatego Jarosław Kaczyński czy Victor Orban są dziś dla medialnych elit kimś podobnym, jak polityczna „faszystowska” prawica i „burżuje” pod koniec lat 60. i na początku lat 70. Oni mają to wdrukowane, a często wręcz zapisane w genach. I są przekonani, że reprezentują nowe, oświecone elity (wprost wywodzące się z klasycznego oświecenia), które nie tylko mają prawo rządzić nieoświeconym motłochem, ale też gnębić wszelkiej maści nowych „faszystów”, czyli na przykład rządy PiS oraz Fideszu. U tych nowych oświeconych mamy ewidentne nawiązania do pychy pionierów europejskiego oświecenia, a często do tych spod znaku Wielkiej Rewolucji Francuskiej, którzy ochoczo ścinali głowy.
W najbardziej wpływowych i także najliczniej reprezentowanych elitach w Polsce oraz na Zachodzie panuje kanon już nawet nie antyprawicowej poprawności, lecz zwykłej wrogości i nienawiści. A skoro elity są takie, to tym bardziej dominujące media są zdecydowanie przechylone na lewo. W najbliższych latach nie ma szans na zmiany, nie ma też zatem perspektywy obniżenia temperatury oraz intensywności nagonki na Polskę pod rządami PiS. Chyba że Zachód otrzeźwieje pod wpływem fali terroru oraz kłopotów z imigrantami. Ale nawet wtedy raczej spodziewałbym się fałszywych diagnoz i zakłamanych recept, a nie zmiany dominującego lewicowego paradygmatu i dogmatu. Co oznacza, że donosy i nagonki na Polskę trzeba uznać za stały punkt medialnego krajobrazu. To jednak nie znaczy, że nie powinno się na nie reagować. Trzeba, bo obudzimy się antyfaszystowskiej demokracji tak totalnej i zamordystycznej jak dobrze znany bolszewizm.


A3. Skąd Daleko od prawdy i polskości. Autor: dr Paweł Pasionek

http://m.naszdziennik.pl/artykul/179387
Zarządzający zagranicznymi koncernami medialnymi niewątpliwie chcą zręcznie wpływać na polską politykę – pisze dr Paweł Pasionek


A4. Ćwiczenia z propagandy. Autor: prof. Grzegorz Kucharczyk

http://m.naszdziennik.pl/artykul/178105
Przeczytaj, jakie techniki manipulacji i dezinformacji stosuje tygodnik „Wprost” przeciwko o. dr. Tadeuszowi Rydzykowi.



B1. Czy cele sprzeczne z  polską konstytucją są finansowane przez Unię Europejską? (Audycję "Warto rozmawiać" prowadzi Jan Pospieszalski)

https://www.youtube.com/watch?v=OdxZEIuuu-c
W pierwszej części programu prowadzonym przez Jana Pospieszalskiego "Warto rozmawiać" (30-03-17)  odkrywane są  szczegóły tego ważnego tematu. 


B2. Odrzucić utopię, włączyć rozum. Z prof. dr. hab. Mieczysławem Rybą rozmawia Mariusz Kamieniecki

http://www.naszdziennik.pl/swiat/178807,odrzucic-utopie-wlaczyc-rozum.html

Z prof. dr. hab. Mieczysławem Rybą, kierownikiem Katedry Historii Systemów Politycznych XIX i XX wieku Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego
Jana Pawła II, członkiem Kapituły Orderu Odrodzenia Polski, rozmawia Mariusz Kamieniecki.

W środę krwawy atak terrorystyczny w Londynie, a wczoraj w Antwerpii udaremniona próba podobnego zamachu. Fala aktów terroru zaczyna
rosnąć?
 – Fale mają to do siebie, że raz rosną, a raz opadają. Natomiast mamy do czynienia z pewną ciągłością zdarzeń i nie widać, żeby w określonej
perspektywie czasowej to zjawisko zniknęło – mimo stanu wyjątkowego we Francji czy zakrojonych na szeroką skalę akcji służb specjalnych i policji
w innych krajach. Warto też pamiętać, że skala zjawiska terroru jest wprost proporcjonalna do liczby ludności muzułmańskiej, która żyje w Europie.

     Niemcy, Belgia, Francja, teraz Londyn. Co się dzieje, że Europa nie jest w stanie poradzić sobie z terroryzmem?
     – Nikt sobie nie jest w stanie poradzić z terroryzmem, bo problem jest w pewnej koncepcji ułożenia życia społecznego, w otwarciu na imigrantów z
Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. Reszta to są konsekwencje tej bezrefleksyjnej polityki. Wytworzyła się linia – nazwijmy to – sporu
cywilizacyjnego, cywilizacyjno-kulturowego i grupy radykalne chcą na tej linii zaognić relacje, co w ich perspektywie i postrzeganiu świata ma
doprowadzić do islamizacji Europy.    

Nasilające się ataki to skutek obłąkańczej polityki otwartych drzwi zapoczątkowanej przez kanclerz Merkel?
 – I tak, i nie. Z jednej strony polityka kanclerz Merkel pogłębiła problem zamachów terrorystycznych, ale należy pamiętać, że akty terrorystyczne mają
miejsce już od dłuższego czasu i są one pochodną polityki multi-kulti, która jest w Europie prowadzona od czasów rewolucji kulturalnej, czyli od lat
sześćdziesiątych. To wówczas stwierdzono, że państwa narodowe są przeszłością, a mieszanie kultur i cywilizacji na podłożu relatywizmu
kulturowego stworzy szansę zbudowania nowej kosmopolitycznej wspólnoty, która będzie podstawą dla nowej Unii Europejskiej. Tyle że to jest mit,
który kosztuje europejskie narody bardzo dużo. Przecież to nie są tylko zamachy, bo mamy także wszechobecne napięcie, strach, kryzys kulturowy i
zapaść demograficzną. Na tym tle toczą się też inne negatywne procesy, przede wszystkim niszczone jest życie wspólnotowe, co nie powinno mieć
miejsca.

        Mimo kolejnych ataków terrorystycznych, gdzie sprawcami są imigranci muzułmańscy, Komisja Europejska wciąż forsuje przymusową lokację
imigrantów z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. Czy to efekt poprawności politycznej, czy może coś innego?
– To jest rodzaj utopijnego projektu dekonstrukcji państw narodowych w Europie. I ten projekt jest ni mniej, ni więcej tylko pomysłem na
rozprzestrzenienie się różnych napięć. To spowodowało też dekonstrukcję Unii. Przecież Brexit był spowodowany nade wszystko strachem przed
niekontrolowaną falą imigrantów. To pokazuje, że jeśli chodzi o Komisję Europejską, nie mamy żadnej refleksji. Unią rządzą ludzie w ogromnej
mierze zafascynowani lewacką wizją Europy.

      Czyli UE rządzą utopiści?
 – W sensie ideowym jak najbardziej tak. Oczywiście można się spierać, czy na płaszczyźnie gospodarczej pewne pomysły, rozwiązania są mniej czy
bardziej udane, natomiast na płaszczyźnie społecznej i kulturowej to jest wizja utopijna, nielicząca się ani z klasyczną tradycją Europy, ani z tym, z
czym mamy obecnie do czynienia. Należy pamiętać, że nasze relacje ze światem islamu są odwieczne i nikt nie pamięta relacji czy konfliktów, które
były, tylko tworzy sobie konstrukcje oparte o kościec filozoficzny – Szkoła Frankfurcka i – jak wspomniałem – rewolucja kulturalna, które nie mają nic
wspólnego z rzeczywistością. Im bardziej konsekwentnie ktoś próbuje wprowadzić w życie utopie, tym większe są tego koszty społeczne.  
Większość analityków umniejsza, a nawet ignoruje rolę islamu i islamizmu w atakach terrorystycznych, zwłaszcza samobójczych. Czy istnieje
zależność między radyklanym islamem a aktami terroru?

 – Jeśli weźmiemy pod uwagę zamachy terrorystyczne, to widać wyraźnie, że prawie wszystkie, a przynajmniej zdecydowana ich większość, są
powodowane właśnie taką inspiracją. Natomiast jeśli o wczorajszym zamachu terrorystycznym czytam czy słyszę w mediach liberalnych, że mieliśmy
do czynienia z incydentem w Londynie, to jest to nic innego jak zakłamywanie rzeczywistości, która coraz bardziej skrzeczy. Zachodnie
społeczeństwa w głosowaniach i wyborach coraz bardziej wyrażają swoje oburzenie. Niestety, politycy żyją w innym, odrealnionym świecie, są
uwarunkowani ideologicznie przez siły z ich politycznego zaplecza, kosmopolitów finansowo mocno osadzonych w tzw. globalistycznych krainach.   
 
Burmistrz Londynu muzułmanin Sadiq Khan kilka miesięcy temu powiedział, że trzeba się powoli przyzwyczajać, bo ataki terrorystyczne są „częścią życia w wielkim mieście”. O czym to świadczy?

 – Nie wiem, czy zamachy terrorystyczne są częścią życia i czy ktoś normalny jest w stanie się do tego typu aktów terroru przyzwyczaić. Tu chodzi o
człowieka, o ludzi, którzy idąc do miejsca publicznego, nie są pewni swojego losu. Mamy tu do czynienia z kompletnym szaleństwem. Nie ma
powodu, żeby zabijać niewinnych ludzi, chyba tylko żeby wywołać strach i panikę. Tak jak nie można się przyzwyczaić do mordów czy do
ludobójstwa, tak nie można się przyzwyczaić, a tym bardziej zaakceptować stanu zagrożenia terrorem. To nie jest naturalna rzeczywistość, na którą
można wyrazić zgodę. Dziś sposób dokonywania ataków terrorystycznych się zmienia, stąd oprócz zamachów bombowych coraz częściej mamy do
czynienia z zamachami przy użyciu samochodów czy takich narzędzi jak siekiery czy noże. Co będzie, jeśli ci szaleńcy dostaną w swoje ręce broń
chemiczną, biologiczną bądź jeszcze inną o masowym rażeniu? Wówczas skala problemu może być niewyobrażalna. Powstaje zatem pytanie: czy
do tego też będziemy musieli się przyzwyczaić, bo w wielkim mieście jest to rzecz naturalna? Przecież to nonsens. Dlatego na tego typu zjawiska
trzeba reagować policyjnie, ale z drugiej strony należy zdiagnozować ich przyczynę. Niestety, mamy do czynienia z nieustanną próbą zaczarowania
rzeczywistości i oczarowania ludzi nowomową.

       To, że możemy mieć do czynienia z zamachami z użyciem broni masowego rażenia i to że terroryści są o krok przed służbami specjalnymi, nie
brzmi optymistycznie?

 – Tym bardziej należy włączyć rozum, a odrzucić utopię. Po reakcjach, jakie obserwujemy począwszy od Stanów Zjednoczonych po Wielką Brytanię,
widać, że społeczeństwa odczuwają coraz bardziej ten problem i widzą, jak elity rządzące coraz bardziej rozmijają się z rzeczywistością. W związku
z czym jest próba reagowania na gruncie wyborów. Rozpoczął się pewien proces, który się toczy także w Europie.

       Coraz częściej zamachów dokonują Europejczycy, którzy się zradykalizowali. Czym terroryści przyciągają często ludzi Zachodu? Co jest
czynnikiem radykalizującym?
 – Ataków dokonują zwykle muzułmanie i mimo że w Europie mieszkają od dłuższego czasu czy nawet się tutaj urodzili, to jednak są częścią pewnej
tradycji, pewnej społeczności, są częścią świata islamskiego, który się coraz bardziej radykalizuje. W związku z tym problem ten dotyczy nie tylko
tzw. Państwa Islamskiego, ale także ludzi wyznających islam, żyjących w Europie. To jest rzeczywistość, której doświadczali już Amerykanie, a teraz
doświadczają Europejczycy. Jeśli się dążyło do tworzenia społeczeństwa wielokulturowego, to trzeba było przewidywać skutki. Natomiast nikt nie
myślał o skutkach, tylko o swoich utopijnych wizjach. Efekty tego są dzisiaj aż nazbyt widoczne.

     Wyznawcy islamu są bardziej podatni na to, żeby stać się terrorystami?
 – Jest to pewna moda w wielu krajach. Proszę zwrócić uwagę, że w szeregach tzw. Państwa Islamskiego są obywatele różnych państw. Nie są to
obywatele Syrii czy Iraku, ale także Europy. To pokazuje, że wśród młodego pokolenia jest tego typu trend czy moda. Natomiast oprócz radykalnych
sił są mniej radykalne, ale mają swoje interesy polityczne, społeczne i stawiają sobie za cel „misję” nawrócenia Europy na islam. Oczywiście
dokonuje się to na różnych poziomach i to, czego my doświadczamy w formie szaleństwa, to są działania małych grup, które funkcjonują na tle
szerszego zjawiska kulturowego, które określiliśmy mianem starcia kultur czy starcia cywilizacji.

 Zamach terrorystyczny w Londynie może skłonić do refleksji i wpłynąć na decyzje przywódców unijnych, którzy w sobotę spotkają się w Rzymie?
 – Spór w Europie trwa cały czas. Wiemy chociażby, jak Niemcy widzą tę kwestię. Mam wrażenie, że wielu, a może nawet większość przywódców
tzw. lokomotyw Unii jest niezdolnych do pogłębionej refleksji. Pogłębiona refleksja nie może się skupić tylko na zjawisku strachu i terroru. Trzeba
głęboko sięgnąć do przyczyn i do tego, z czym mamy do czynienia w relacjach międzykulturowych. Na razie rządzi ideologia i widać, że unijne elity
są mocno bezradne. Być może na jubileuszowym unijnym szczycie w Rzymie mniej lub bardziej sensowne tezy padną, ale to za mało. Na
europejskiej scenie politycznej potrzebny jest wstrząs, żeby unijni decydenci w sposób odpowiedzialny i rzeczowy zaczęli mówić o zjawisku
zwanym terroryzmem czy starciem cywilizacyjnym.
Dziękuję za rozmowę.



C1. Klauzula sumienia w Norwegii. Bój o przekonania Pani doktor Katarzyny Jachimowicz. (Audycję "Warto rozmawiać" prowadzi Jan Pospieszalski)


https://www.youtube.com/watch?v=1CWOuUWZr5Y
Warto rozmawiać Klauzula sumienia 19.01.17
.

C2. Co należy wiedzieć o klauzuli sumienia?  (Wicemarszałek Senatu rozmawia z Magdaleną Michalską)

https://www.youtube.com/watch?v=jpwYnz4KLpc
Wicemarszałek Senatu Stanisław Karczewski PiS (lekarz, chirurg) rozmawia z Magdaleną Michalską o klauzuli sumienia.


C3. Wojna domowa na progu każdego domu. (Audycja "Tydzień Sakiewicza")

https://www.youtube.com/watch?v=gacg9W9yDgU
W rozmowie o "sumieniu" uczestniczą publicyści: Robert Tekieli, Jan Pospieszalski, Samuel Pereira.


D. Ku zawstydzeniu i nadziei. Autor: Ksiądz Paweł Siedlanowski

Echo Katolickie 31/2016

Podczas Światowych Dni Młodzieży w parafii Bożego Ciała w Siedlcach gościli Filipińczycy. Wielu z nich pracuje w krajach arabskich. Opowiadali, z jakimi trudnościami każdego dnia muszą się mierzyć, aby móc wyznawać swoją wiarę i jak wielkie niebezpieczeństwa w związku z tym na nich czyhają.

Ojciec Armando jest kapucynem pracującym w Arabii Saudyjskiej. Aby otrzymać pozwolenie na pobyt, musiał wyrobić wizę, podając w niej zawód elektryka samochodowego. Jego „parafianie” to Arabowie, ale też obywatele innych państw, którzy przyjechali do zasobnego w petrodolary kraju w poszukiwaniu lepszego losu. W Arabii Saudyjskiej mieszka sporo Filipińczyków. Pracują jako lekarze, pielęgniarki, robotnicy. Ich 40-osobowa grupa przybyła do Polski na Światowe Dni Młodzieży. Opowiedzieli mieszkańcom Siedlec o swojej wierze, determinacji i chrześcijańskiej radości.

Kościół w katakumbach
Arabia Saudyjska jest najbardziej konserwatywnym krajem muzułmańskim na Bliskim Wschodzie. Prawo do publicznej manifestacji swojej wiary mają tylko wyznawcy Allacha - dla chrześcijan nie ma miejsca. Jaki zatem jest status chrześcijan? - Nie ma otwartej wojny religijnej, raczej jesteśmy stłumieni - odpowiadał ks. Armando. - Tak jak pierwsi chrześcijanie ukrywamy się. Nie mamy żadnych praw, nie mamy świątyń, oficjalnych struktur. Możemy liczyć tylko na siebie. Ludzie w Siedlcach pytają mnie: „Jak możesz celebrować Msze św., nie mając kościoła takiego, jak ten, w którym dziś jesteśmy?”. Odpowiadam im: „Owszem, nie mamy żadnej świątyni, ale mamy kościoły domowe”. Celebrujemy Eucharystię w najgłębszym sekrecie, udzielam chrztów i ślubów w domach, gdzie mieszkają katolicy. Jest nas wtedy 15-20 osób. Tworzymy małe grupy modlitewne. Eucharystie zazwyczaj odprawiane są po pracy, o godzinie 19.30 czy 21.30. W piątek (kiedy to muzułmanie mają dzień wolny) bywa, że celebruję sześć Mszy św., jeżdżąc cały dzień z domu do domu. Czy jest to bezpieczne? Nie. Gdybyśmy zostali zdemaskowani, czekają mnie i zgromadzonych chrześcijan srogie kary. W moim przypadku - tłumaczył dalej zakonnik - mogłaby to być np. deportacja, zamknięcie w więzieniu, tortury, a nawet kara śmierci przez ścięcie głowy na tyłach meczetu. W taki sposób, jak karani są przestępcy.

Kiedy ludzie słuchali świadectw Filipińczyków, wielu łzy płynęły po twarzy. Rzecz niezwykła: nie było tam żadnej skargi, narzekania. Była za to wielka wiara! Gotowość na męczeństwo, na śmierć, która może przyjść w każdym momencie - tylko za to, że jest się uczniem Jezusa Chrystusa.

Nic więc dziwnego, że modlące się wspólnoty chrześcijańskie używają różnych forteli, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo. Jak? Zwykle przynoszą dużo jedzenia. Gdy do domu wpada policja, wszyscy udają, że są na przyjęciu - weselu czy urodzinach. Gdy robi się bezpieczniej, Msza św. jest kontynuowana... Jak możemy pomóc? Ojciec Armando nie chciał wiele: - Proszę was, abyście modlili się razem z nami, mieszkającymi w Arabii Saudyjskiej. Abyśmy mieli wolność w wyznawaniu wiary w naszego Boga i byśmy mogli praktykować naszą wiarę publicznie, tak jak to robimy dziś w pięknym kościele Bożego Ciała w Siedlcach. Dziękuję wam. Niech pokój będzie z wami!

Kiedy ludzie słuchali świadectwa księdza z Filipin, świadectw młodych Filipińczyków, wielu łzy płynęły po twarzy. Rzecz niezwykła: nie było tam żadnej skargi, narzekania. Była za to wielka wiara! Gotowość na męczeństwo, na śmierć, która może przyjść w każdym momencie - tylko za to, że jest się uczniem Jezusa Chrystusa.

Pozostało nam po nich światło.

Módlcie się za nasz ukochany kraj
W bardzo podobnym tonie wypowiadała się kilka dni później, podczas nocnego czuwania z papieżem Franciszkiem, Rand Mittri, młoda Syryjka pochodząca z Aleppo. „Dla wielu z was może być trudne poznać i zrozumieć to wszystko, co dzieje się w moim ukochanym kraju, w Syrii - mówiła. - Codziennie nasze życie otacza śmierć. Tak jak wy zamykamy za sobą drzwi, gdy co rano wychodzimy do pracy lub do szkoły. Chwyta nas wtedy strach, że nie wrócimy do naszych domów, tak jak je zostawiliśmy. Może tego dnia zostaniemy zabici. Albo może zginą nasze rodziny. To trudne i bolesne uczucie wiedzieć, że otacza nas śmierć i zabijanie, że nie ma jak uciec, nie ma nikogo, kto pomoże [...]. Moje skromne doświadczenie życiowe nauczyło mnie, że moja wiara w Chrystusa jest silniejsza niż okoliczności. Ta prawda nie wymaga życia w pokoju, wolnego od niedoli. Coraz silniej wierzę, że Bóg istnieje, wbrew całemu naszemu cierpieniu. Wierzę, że czasami przez nasz ból uczy nas prawdziwego znaczenia miłości. Moja wiara w Chrystusa jest powodem radości i nadziei. Nikt nigdy nie zdoła odebrać mi tej prawdziwej radości”.

Nie ma otwartej wojny religijnej, raczej jesteśmy stłumieni. Tak jak pierwsi chrześcijanie ukrywamy się. Nie mamy żadnych praw, nie mamy świątyń, oficjalnych struktur. Możemy liczyć tylko na siebie - opowiada ks. Armando.

Swoje świadectwo zakończyła prośbą: „Dziękuję wam wszystkim i gorąco proszę, żebyście się modlili za nasz ukochany kraj, za Syrię. Jezu, ufam Tobie!”. Poruszające...

Któryś z dziennikarzy relacjonujących spotkanie zwrócił uwagę na fakt, że młodzi ludzie pochodzący z krajów, gdzie prześladowani są chrześcijanie, zawsze noszą krzyżyk. Najczęściej duży, wyraźny, dobrze wyeksponowany, wykonany z drogocennego kruszcu albo zwyczajny, prosty. Jak tłumaczą, nie chodzi o duchowy ekshibicjonizm - raczej jest to znak wierności Chrystusowi, odwagi w wyznawaniu wiary w Niego. Opowiadają też, że pierwszą rzeczą, jaką robi ISIS po zajęciu nowych terenów, jest usuwanie krzyży ze wszystkich kościołów, budynków kościelnych i klasztorów. Zostają zamienione na meczety, centra rekreacyjne, magazyny, a nawet stajnie. - To, jak nosisz krzyż, sposób, w jaki trzymasz go w dłoni, obrazuje sposób, w jaki trzymasz się Jezusa. Pokazuje, czy jest On twoją nadzieją i dumą... - tłumaczyła młoda kobieta z Libanu.

Kiedy jej słuchałem, pomyślałem o krzyżykach, medalikach zakładanych z dumą przez pierwszokomunijne dzieci, a potem skazywanych na zapomnienie, upychanych w szufladach, zakurzonych. I o sobie, że czasem ręka, która ma nakreślić znak krzyża na ciele, gdy jestem w miejscu publicznym, wydaje się być taka ciężka...
 
Raport Open Doors
Organizacja Międzynarodowe Dzieło Chrześcijańskie Open Doors („Otwarte drzwi”) w styczniu wydała (już po raz 14) dokument pt. „Światowy indeks prześladowań”. Wynika z niego, że chrześcijanie są prześladowani w 50 krajach świata - doświadcza tego blisko 100 mln osób!

Powody są różne: najczęściej (w 35 przypadkach na 50) siłą sprawczą jest radykalny islam, w dalszej kolejności: dyktatorskie reżimy, postkomunistyczny ateizm, napięcia etniczne, zorganizowana przestępczość. Niechlubny ranking otwiera Korea Północna, kolejne miejsca zajmują: Irak, Erytrea, Afganistan, Syria, Pakistan, Somalia, Sudan, Iran i Libia. Dane Open Doors pokazują, iż liczba mordów dokonywanych na chrześcijanach tylko z tego powodu, że wierzą w Chrystusa, w ciągu ostatniego roku podwoiła się! Zdublowała się również liczba zniszczonych bądź zaatakowanych świątyń chrześcijańskich. Dochodzi do tego dyskryminacja polegająca np. na zwalnianiu z pracy, wyrzucaniu dzieci chrześcijańskich rodziców ze szkół, ograniczaniu możliwości zdobywania przez nie wykształcenia na wyższych uczelniach, utrudnianiu praktyk religijnych itp. Autorzy raportu zwracają uwagę, iż w niechlubnym zestawieniu pojawiły się dwa nowe kraje: Niger (działa tam słynna z okrucieństwa islamska organizacja Boko Haram) i Bahrajn (wprowadzenie powszechnego prawa szariatu).

„Światowy indeks prześladowań”, obok analizy skali okrucieństwa wobec chrześcijan, pokazuje jeszcze coś bardzo ważnego, pozornie paradoksalnego: uświadamia nam, że nie mają one tam wpływu na rozwój Kościoła. Wręcz przeciwnie - Kościół żyje, rozrasta się, nabiera dynamizmu, przyjmuje w swoje szeregi nowych braci i siostry, bardzo często wywodzących się z islamu (pomimo tego, że za konwersję Koran przewiduje karę śmierci)! To wiele mówi. I zawstydza Europę, która powoli zamienia się w duchową pustynię...

Dokument nie mówi nic na temat sytuacji chrześcijan na Starym Kontynencie. Formalnie panuje tu wolność religijna, chrześcijanie nie napotykają przeszkód, by swobodnie wyznawać swoją wiarę. W praktyce jednak wygląda to inaczej. Znane są fakty, gdy np. pracownikom szpitali, instytucji publicznych zakazywano noszenia na odzieży medalika, tu i ówdzie wyrzucano z przestrzeni publicznej elementy tradycji chrześcijańskiej (zakaz śpiewania kolęd czy ubierania choinek), utrudniano osobom, znanym jako wierzący i praktykujący katolicy, obejmowanie ważnych funkcji publicznych (casus Rocco Buttiglioniego).

Francuzi, którzy przybyli na XXXI Światowe Dni Młodzieży, byli zdziwieni, że w Polsce można publicznie eksponować krzyżyk. U nich nie jest to mile widziane...

E. Zbigniew Ziobro pisze do Bodnara w sprawie Drukarza z Łodzi

Wraca sprawa drukarza z Łodzi, który odmówił wykonania usługi dla fundacji LGBT. Zbigniew Ziobro postanowił stanąć w obronie pracownika drukarni i wystosował w jego sprawie list do rzecznika praw obywatela. Ziobro ma nadzieję, że Adam Bodnar wesprze go w staraniach, aby łódzki sąd respektował konstytucyjną zasadę wolności sumienia ws. drukarza, który odmówił wykonania usługi zleconej przez fundację LGBT.

- Drukarz początkowo przyjął zlecenie; odmówił dopiero wtedy, gdy zapoznał się treścią materiałów - powiedział Ziobro. Dodał, że do naruszenia zakazu dyskryminacji doszłoby wtedy, gdyby odmowa związana była z nie z treścią, lecz z tym, jakie środowisko reprezentuje zleceniodawca. Podkreślił, że wyobraża sobie sytuację, gdyby drukarnia prowadzona przez osoby LGBT odmówiłaby druku materiałów o tym, że homoseksualizm jest chorobą i trzeba ją leczyć. Nie byłoby to naruszeniem wartości konstytucyjnych - zaznaczył.

Zbigniew Ziobro odpisał na list Bodnara, który z "dużym niepokojem" przyjął lipcowe oświadczenie MS w tej sprawie. Ziobro oświadczył wtedy, że nakazowy wyrok łódzkiego sądu o 200-złotowej grzywnie dla pracownika prywatnej drukarni jest niebezpiecznym precedensem. Według ministra "sądy są zobowiązane strzec konstytucyjnej wolności sumienia, a nie ją łamać". Bodnar napisał zaś do Ziobry, że odmowa ta była niezgodną z prawem dyskryminacją ze względu na orientację seksualną. Przypomniał, że według art. 32 ust. 2 konstytucji "nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny".

 
 
W odpowiedzi Ziobro "docenił i podzielił" troskę RPO, by nikt nie był dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny. "Z przykrością jednak stwierdzam, że przedstawione przez pana stanowisko absolutnie mija się z istotą problemu, którego dotyczy, a którego genezą była odmowa przyjęcia do druku przez pracownika łódzkiej drukarni materiałów promujących treści homo-, bi- i transseksualne" - odpisał.

Zaznaczył, że odmowa podjęta była z uwagi na treść materiałów, a nie zleceniodawcę. "Niestety, napisał także pan w liście, że z niepokojem przyjął moje oświadczenie z 26 lipca +w sprawie możliwości ograniczenia dostępu do oferowanych publicznie usług osobom nieheteroseksualnym+. Jest to nieprawda - mam nadzieję, że wynikająca wyłącznie z niedoinformowania albo błędu - i w trosce także o autorytet pańskiego urzędu proszę o jej sprostowanie" - napisał Ziobro do RPO.

Dodał, że lipcowe oświadczenie "nie dotyczyło orientacji seksualnej klientów łódzkiej drukarni, a tym bardziej ograniczania dostępu do usług osobom nieheteroseksualnym". "Odnosiło się pośrednio do treści materiałów, których drukowania odmówił pracownik, ale przede wszystkim do gwarantowanej w art. 53 Konstytucji RP wolności sumienia, która była powodem jego odmowy" – napisał minister. - Przyjmując początkowo zlecenie od Fundacji LGBT Business Forum, pracownik drukarni nie pytał o orientację seksualną klientów, ani tym bardziej nie uzależniał od niej usługi, co rzeczywiście mogłoby być przejawem dyskryminacji. Zrezygnował ze zlecenia dopiero, gdy zorientował się, że treści promowane w materiałach, które ma drukować, stoją w sprzeczności z jego sumieniem, światopoglądem i przekonaniami - stwierdził Ziobro.

Tym tłumaczy, że zdecydował jako prokurator generalny o przystąpieniu przez Prokuraturę Okręgową w Łodzi do postępowania przed sądem w Łodzi. Dodał, że w jego przekonaniu obwiniony nie wyczerpał znamion zarzucanego mu wykroczenia "odmowy świadczenia usługi bez uzasadnionej przyczyny". - Sąd zaś, ignorując jako +uzasadnioną przyczynę+, konstytucyjnie chronione prawa i wolności pracownika drukarni, w tym przypadku wolność sumienia określoną w art. 53 Ustawy Zasadniczej, postąpił wbrew konstytucyjnym zasadom, których powinien strzec - dodał Ziobro.

Zaznaczył, że przepis będący podstawą tego wyroku wprowadzono do Kodeksu wykroczeń w latach 80. "w okresie gospodarki nakazowo-rozdzielczej i był odpowiedzią na realia gospodarcze panujące w PRL". "Miał zagwarantować konsumentom równy dostęp do deficytowych usług oferowanych na rynku" - napisał Ziobro. Jego zdaniem, mimo że unormowania nie uległy od tego czasu zmianie, w związku z przemianami ustroju gospodarczego należy inaczej postrzegać ratio legis przepisu. - Dziś, w dobie gospodarki wolnorynkowej i wolności działalności gospodarczej, podstawowe znaczenie ma zasada konkurencji i swoboda zawierania umów, której elementem jest swoboda wyboru kontrahentów - ocenił Ziobro. Napisał Bodnarowi, że decydując o przystąpieniu prokuratury do postępowania, wystąpił "w obronie konstytucyjnych praw i wolności, na straży których stoi także pan jako RPO". "Wolność sumienia jest jedną z ważniejszych. Dlatego spodziewam się, że wesprze mnie pan w staraniach o to, żeby łódzki sąd respektował ją w odniesieniu do pracownika drukarni" - dodał w liście.Ziobro sprecyzował w wypowiedzi, że oczekiwałby, iż RPO przyłączy się do sprawy po stronie prokuratury, skoro "błędnie zdefiniował tu problem dyskryminacji". Dodał, że tutaj "środowiska LGBT używają sankcji przymusu państwowego, by wymusić akceptację czy zaangażowanie się w propagowanie pewnych idei, które są sprzeczne z systemem wartości np. głęboko wierzącego chrześcijanina". - Jestem zdumiony, że włącza się w to RPO - dodał. Zdaniem Ziobry RPO "albo popełnił poważny błąd, albo pokazał, że jest osobą zaangażowaną po jednej stronie sporu, i to do tego stopnia, że jest gotów wspierać akcje prawne, które tak naprawdę ograniczają uprawnienia konstytucyjne". - Oczekiwałbym, że RPO będzie ważył różne racje i starał się reprezentować całe spektrum obywateli - dodał minister.

W liście do Ziobry Bodnar pisał, że zakaz dyskryminacji jest bardzo szeroki i obejmuje zakaz nierównego traktowania ze względu na jakąkolwiek przesłankę, we wszystkich obszarach życia politycznego, społecznego i gospodarczego. Według RPO, z uwagi na tak szeroki zakres zakazu dyskryminacji, nie ma powodu, dla którego ochrona prawna, której polskie sądy udzielają ofiarom dyskryminacji ze względu na niepełnosprawność i pochodzenie etniczne, miałaby nie przysługiwać ofiarom dyskryminacji ze względu na orientację seksualną.

Wyrok nakazowy zapadł 21 czerwca. Wniosek o ukaranie złożyła policja, która postępowanie prowadziła z inicjatywy RPO. Obwiniony wniósł sprzeciw od tego wyroku, co oznacza, że przestał on obowiązywać - postępowanie toczy się od nowa, a prokuratura w Łodzi zgłosiła w nim swój udział.

F. Czy moc szeptuch pochodzi od szatana? Autor: Ksiądz Siedlanowski

Ks. Paweł Siedlanowski wyjaśnia
Źródło: Tygodnika „Echo Katolickie”(Nr. 44. 2011)

Szczęść Boże,
bardzo bym prosiła o odpowiedź na pytanie, czy moc szeptuch pochodzi od szatana? Jest to dla mnie bardzo ważne, ponieważ wiele osób z mojej rodziny jeździło i jeździ do takiej „znachorki”.
Wierzą w to, że jej „modlitwa” pomaga. Twierdzą, że dzięki niej odzyskali zdrowie, np. moja babcia miała zdiagnozowaną torbiel, a po wizycie u szeptuchy okazało się, że torbiel zniknęła. Lekarze byli bardzo zdziwieni.
Babcia jest osobą wierzącą i żyje w przekonaniu o tym, że „znachorka” jej pomogła. Ja również kilkakrotnie byłam u tej kobiety. Jako dziecko wierzyłam w to, że ona się modli i że nie robi niczego złego - po prostu ma dobry kontakt z Panem Bogiem, a On wysłuchuje jej próśb.
Ale teraz zaczęłam się zastanawiać, czy to aby na pewno jest dobre? Ta kobieta ma w domu wiele świętych obrazów. Zawsze modli się przed wizerunkiem Matki Boskiej, tylko że daje też np. zawiniętą w papierek gorczycę z poleceniem, by zakasłać i wyrzucić zawiniątko na skrzyżowaniu… A to chyba są już czary?!
Jeszcze raz bardzo proszę o odpowiedź.
Z Panem Bogiem! Monika

Listów o podobnej treści otrzymałem w ostatnim czasie co najmniej kilka. Schemat zwykle jest bliźniaczo podobny: istnieje gdzieś jakaś szeptucha, która modli się nad chorymi, leczy, pomaga, odwołuje się do Pana Boga, ale…Zawsze jest to „ale”. Trzeba zrobić jeszcze coś „extra”. I tak np. każe o określonej godzinie wykonać magiczny gest, wypowiedzieć słowa, czy - jak pisze Monika - zawinąć w papierek gorczycę, zakasłać i wyrzucić na skrzyżowaniu.

„Coś” w tym jest?

Paradoksalne jest to, że wedle wszelkiej miary prawdopodobieństwa te i im podobne praktyki w pierwszej dekadzie jaśnie oświeconego XXI w. powinny być co najwyżej przedmiotem politowania bądź żartów. Okazuje się, że nie! Wręcz przeciwnie. Istnieje wcale niemała grupa ludzi, którzy święcie wierzą, że np. krew koguta zmieszana z popiołem żaby mogą decydować o czyimś zdrowiu lub szczęściu; że można przepowiedzieć przyszłość, patrząc na wewnętrzną stronę dłoni. Albo że układ gwiazd przy narodzeniu określa całe życie człowieka.

Wahadełka, bioenergoterapia, leczenie kolorami, kursy reiki itd. - to tylko przykłady odmian współczesnego okultyzmu. Problem staje się jeszcze bardziej bolesny, gdy okaże się, że spora grupa chrześcijan nie widzi sprzeczności pomiędzy praktykowaniem wiary a regularnymi wizytami u wróżki, kartami tarota czy zasięganiem rady u szeptuchy. Mamy do czynienia z nawrotem pogaństwa, które w sytuacji, gdy chrześcijaństwo w wielu przypadkach jedynie siłą inercji wypełnia przestrzeń publiczną (mówił o tym Benedykt XVI podczas swojej ostatniej wizyty w Niemczech), coraz mocniej się rozzuchwala.

Gdy rozmawiam o tym z ludźmi, zwykle tłumaczą się: „No wie ksiądz, ja nie wierzę w te gusła, ale (ALE!) coś w tym jest”. Co? - pytam. Nie potrafią odpowiedzieć… Mamy więc do czynienia z dziwaczną hybrydą, która nie wytrzymuje próby logicznego osądu. Ale logika, jak się okazuje, nie jest naszą mocną stroną. A szkoda. Uchroniłoby to nas od wielu tragedii, także duchowych. Tyle tytułem wstępu.

Pogaństwo atakuje

Sceptykom, kwalifikującym wyżej wymienione praktyki (o których m.in. pisze Monika) do zbioru żartów czy niewinnej zabawy, odpowiem, że gdyby ludzie nie byli przekonani, iż wróżka przepowie im przyszłość, pomoże wybrać męża czy trafić „6” w totolotka, a szeptucha uzdrowić, nie płaciliby grubych pieniędzy za wizytę czy poradę. Tym samym wpadają w sprytnie zastawioną pułapkę. Pozór dobra (zdrowie, pomyślność) działa jak lep albo wonna trutka, wabiąca ku sobie niepomne niebezpieczeństwa ofiary. Nie wiem, na ile osoby posługujące się różnymi „darami” są świadome ich pochodzenia.

I na ile wiedzą, że jest to igranie z rzeczywistością, która choć nie dana poznawczo wprost, to jednak na kartach Biblii i w nauczaniu Kościoła jawi się jako siła wroga człowiekowi?

Lech Dokowicz, który przez wiele lat był operatorem kamery obsługującym wielkie imprezy techno, opowiada o spotkaniu z ludźmi posiadającymi potężną władzę i nieograniczone środki, świadomie pozostającymi na usługach szatana (świadectwo jest dostępne w internecie w formacie mp3, wystarczy wpisać w wyszukiwarkę nazwisko). Stwierdza wprost: człowiekiem, który otworzył Polskę na okultyzm, był Harris. Na początku lat 80 ubiegłego wieku zapraszano go nawet do kościołów, gdzie „uzdrawiał”. Skutki tego wielu ludzi ponosi do dziś…Niektórzy mówią: „To niesprawiedliwe. Ja przecież nie wiedziałem, nie byłem świadom!”. Błąd logiczny. Akurat złemu duchowi najmniej zależy na tym, czy coś jest sprawiedliwe, czy niesprawiedliwe. Jest ojcem kłamstwa i posługuje się nim ze szczególną perfidią. Jest cierpliwy, inteligentny i działa „długodystansowo”.

 

Nie zawsze skutek „zakażenia” okultyzmem musi przyjść od razu. Może minąć wiele lat, otwarcie na zło przypomina małą kroplę, która cierpliwie pada na skałę, drążąc ją i - w konsekwencji - powodując całkowitą erozję. Nasza naiwność sprawia, że niepomni niebezpieczeństw pakujemy się w rzeczywistość, która nas wcześniej czy później zniszczy.

Świadectwo
Jako odpowiedź na dylemat Moniki pozwolę sobie przytoczyć świadectwo młodej kobiety. Końcówka tego wyznania szokuje. I jest przestrogą dla tych, którzy w wizytach u wróżek i szeptuch nie widzą niczego złego.

Oddaję głos Annie. „Odkąd pamiętam moje życie było niekończącym się pasmem porażek. Nawet lata dzieciństwa naznaczone były wydarzeniami, o których dziś wolę nie myśleć. Szkoła, wejście w dorosłe życie, rodzice, którzy się rozstali, alkohol, eksperymenty z narkotykami i inne wydarzenia sprawiały, że jakaś bliżej nieokreślona ciemność wsysała mnie w siebie. Coś było nie tak - czułam to! Ale ponieważ zagubiłam po drodze Pana Boga, gardziłam Kościołem, księżmi, nie miałam siły, aby stawiać jakiekolwiek pytania. Tonęłam, choć wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam. Życie zamieniło się w pasmo cierpienia […]

Momentem przełomowym stało się poznanie najpierw na czacie internetowym, a potem w realu nowych ludzi. Okazało się, że namierzyli mnie sataniści.

Prawdziwi, bardzo groźni i bezwzględni. Przez internet docierali do takich jak ja: zagubionych i wypranych z zasad. Kiedyś jeden z nich wypowiedział słowa, na które wtedy jeszcze nie zwróciłam uwagi:

„Czekaliśmy na ciebie. Wiedzieliśmy, że przyjdziesz”. Na początku było super, zaczęłam brnąć w rzeczywistość, która wciągnęła mnie bez reszty […]. To trwało kilka lat. Kiedy chciałam odejść, zaczęło się… Pojawiły się szantaże, straszenie, ale najgorsze było co innego: nocne dręczenia, spadające przedmioty w domu, przeraźliwy chłód i fetor jakby rozkładającego się mięsa, moje zachowanie (np. budziłam się rano na kuchennej posadzce, trzymając w ręku porwany różaniec), utraty świadomości itd. Gdy wzięłam do ręki Pismo Święte, na dłoniach pojawiały się bąble jak po oparzeniu. Nie mogłam wejść do kościoła. Co dziwne, moje sny zawsze działy się w kontekście konkretnego pomieszczenia - do tego stopnia, że, nie widząc go nigdy wcześniej, mogłabym opisać je ze szczegółami […].

Znalazłam w sobie jeszcze na tyle odwagi, że gdy w naszej parafii i pojawił się ksiądz, którego znałam ze szkoły podstawowej, poprosiłam go o pomoc. Zgodził się. Kiedy próbowałam przygotować się do spowiedzi, opisane wyżej zjawiska nasiliły się. Było strasznie. Świadkiem tych wydarzeń był mój mąż, były dzieci.

Agresywnie reagowałam na świętość. Ks. Piotr zaproponował, abym udała się do egzorcysty. Tak się stało. […] Zły robił, co mógł, aby mi w tym przeszkodzić. Ale mu się nie udało. Dziś mija już trzeci rok od momentu, gdy zaczęła się moja droga powrotu do Pana Boga. Jestem szczęśliwą osobą, matką, żoną. Moja dusza jeszcze nie jest do końca uleczona, ale wiem, dokąd iść. Pojednałam się z ojcem, który w przeszłości nas opuścił. Pewnego dnia opowiedział mi historię, która mnie zmroziła. Otóż moja mama, zanim mnie urodziła, kilka razy poroniła. Ktoś poradził jej, aby udała się do wiejskiej szeptuchy.

Po kilku wizytach (ojciec nie pamięta już dziś, co się podczas nich działo, ale były jakieś modlitwy, słowa, zaklęcia) mama zaszła w ciążę. Potem przyszłam na świat ja. Gdy się o tym dowiedziałam (w sierpniu tego roku), poprosiłam ojca, aby zawiózł mnie do tej kobiety. Pojechaliśmy. Dom, choć na pół zawalony, jeszcze stał. Kobieta, jak się okazało, dawno zmarła. Kiedy podeszliśmy do zabudowań i gdy spojrzałam do wnętrza przez wybite okna, nogi się pode mną ugięły… Było to pomieszczenie, które wielokrotnie widziałam w nocnych dręczeniach!

Znałam każdy szczegół, choć nigdy wcześniej tam nie byłam! […] Dziś, kiedy łączę fakty, analizuję swoje życie, jestem pewna, że wizyta mojej mamy u tej kobiety rzuciła mnie w ramiona ciemnych mocy. One ciągle były gdzieś blisko mnie. Przypomniałam sobie słowa, które swego czasu wypowiedział jeden ze wspomnianych wyżej ludzi: „Zostałaś przeznaczona mojemu panu. Należysz do niego”. Mówił o szatanie. Ja na początku się śmiałam, dopiero potem poznałam wagę tych słów […]”.

To fragment świadectwa Anny. Przytaczam je - za jej zgodą - jako przestrogę dla tych, którzy lekkomyślnie pakują się w sidła złego ducha. Szatan jest inteligentny. Być może wizyty u szeptuchy mogą mieć skutek w postaci uleczenia z choroby. Nie wykluczam tego. Ale za jaką cenę?... To nie są żarty. Tu chodzi nie tylko o teraźniejszość, ale też o wieczność. A może przede wszystkim o nią.
 


G. Jedwabne to lewackie kłamstwo – rozmowa z dr Ewą Kurek

9 sierpnia 2016

Co wydarzyło się w Jedwabnem? Kto i na jakiej podstawie ustalił, ilu Żydów tam zginęło?

Tak naprawdę to dotychczas nie wiemy, co w roku 1941 wydarzyło się w Jedwabnem. Natomiast sześćdziesiąt lat później z Jedwabnem związane jest na pewno największe w historii Polski kłamstwo medialne, sądowe i państwowe. W naszej cywilizacji od czasów co najmniej rzymskich przyjęta jest bowiem powszechnie zasada, że w wypadku zbrodni sąd najpierw żąda dowodów w postaci ciała lub ciał zamordowanych, a potem na podstawie określonych procedurą ustaleń i obowiązującym w danym kraju lub cywilizacji prawem wymierza winnym karę, do której po wyroku odnieść się mogą zarówno media jak i władze państwowe.

W wypadku Jedwabnego nastąpiło haniebne dla Państwa Polskiego odwrócenie porządku rzeczy. Najpierw Agnieszka Arnold zrobiła dokumentalny film „Gdzie mój starszy syn Kain”. W roku 2000 temat podjął i opisał w reklamowanej w całej Polsce książce pod tytułem „Sąsiedzi” Jan T. Gross. Zarówno film jak i książka były raczej z gatunku fantazji historycznych na temat tego, co mogło wydarzyć się w Jedwabnem w roku 1941 niż popartych twardymi dowodami ustaleń wynikających z badań historycznych lub prokuratorskiego śledztwa. Według obu publikacji, mieszkańcy Jedwabnego w roku 1941 zamordowali poprzez spalenie w stodole około 1.600 miejscowych Żydów.

Rewelacje Arnold i Grossa stały się inspiracją do rozpoczęcia śledztwa IPN, które podważyło wiarygodność zeznań Szmula Wasersztejna, głównego świadka z filmu i książki o Jedwabnem, oraz szacowaną na 1500-1600 przez Grossa liczbę ofiar. Aby odpowiedzieć na pytanie, szczątki ilu Żydów znajdują się w ruinach stodoły w Jedwabnem i czy w ogóle są tam jakiekolwiek szczątki, należało przeprowadzić ekshumację. Zgodnie z obowiązującymi w Polsce prawem i metodami nauki historycznej, 30 maja 2001 roku IPN rozpoczął czynności ekshumacyjne. Wówczas wspierany przez media z kręgu „Gazety Wyborczej” amerykański rabin, który pełni funkcję rabina Warszawy i Łodzi, Michael Schudrich oświadczył, że według prawa i religii żydowskiej, w Jedwabnem można przeprowadzić tylko ekshumację ograniczoną, czyli taką, w której nie będzie można podnosić kości. Z niezrozumiałych przyczyn, przedstawiciele najwyższych władz Państwa Polskiego w osobie ministra sprawiedliwości i prezydenta uznali żądanie rabina Michael Schudricha za wiążące. Ponieważ nakazany przez rabina Michaela Schudricha sposób ekshumacji wykluczył możliwość ustalenia liczby i przyczyny śmierci poszczególnych ofiar, w dniu 4 czerwca 2001 roku IPN przerwał czynności ekshumacyjne w stodole w Jedwabnem.

Mimo sprzeciwu historyków, którym nie pozwolono na przeprowadzenie rzetelnych badań, od kilkunastu lat trwa festiwal oskarżeń pod adresem Polaków, zwłaszcza pod adresem mieszkańców Jedwabnego, za rzekome zbrodnie wojenne popełnione na Żydach. Żałosne, że w sprawę fałszerstwa dały się wciągnąć najwyższe władze Polski, które co najmniej w dwóch momentach nie dopełniły ciążącego na nich obowiązku działań zgodnych z polskim prawem. Po pierwsze, w granicach Rzeczypospolitej obowiązuje tylko i wyłącznie prawo polskie, zgodnie z którym powinna zostać w Jedwabnem przeprowadzona ekshumacja. Po drugie, jeśli już władze Polski chciały być tak eleganckie i szanować prawo żydowskie, winny zaczerpnąć informacji przede wszystkim od religijnych Żydów, znanych i uznanych specjalistów prawa żydowskiego i żydowskiej tradycji, a nie polegać na słowach jednego amerykańskiego rabina i ulegać naciskom polsko-amerykańskich żydowskich lewaków.

Tymczasem stanowisko religijnych Żydów wobec ekshumacji w Jedwabnem i innych częściach świata Gmina Wyznaniowa Żydowska w Warszawie (patrz: Piotr Kadlcik, O ekshumacji, w: „Kolbojnik – Biuletyn Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie”, Nr 4/2014.) wyraziła następującymi słowy: „„W Żydowskim Instytucie Historycznym (ŻIH) w Warszawie znajduje się dokumentacja dotycząca ekshumacji przeprowadzonych w wielu miejscowościach. […] Problem powrócił w roku 2001, kiedy to zagraniczni rabini wstrzymali proces ekshumacji związany z prowadzonym przez IPN śledztwem w Jedwabnem. […] Z decyzją zakazu ekshumowania z grobów masowych nie zgadza się ortodoksyjny rabin Joseph A. Polak, były więzień obozów w Westerborku i Bergen-Belsen, przewodniczący Rady Halachicznej bostońskiego sądu rabinicznego. „Ofiary z Jedwabnego powinny zostać ekshumowane i pochowane ponownie, czy to na terenie pobliskiego cmentarza żydowskiego, czy to w Państwie Izrael. To, że nie jest to jedynie halachiczna opcja, lecz fundamentalny obowiązek, wynika jednoznacznie z wielu źródeł. […] Rabin Karo mówi o tym w swoim komentarzu do Arbaa Turim i powtarza w Szulchan Aruch w dyskusji na temat metej micwa. […] Chacham Cwi stwierdza to wyraźnie, dopuszczając przeniesienie zwłok i ponowny pochówek. […] Podobnie jak Chatam Sofer przy omawianiu ekshumacji wiedeńskich ofiar epidemii cholery”.

Przypomnijmy, że zgodnie z halachą: 1) Zmarłego Żyda można ekshumować w celu przeprowadzenia ponownego pochówku z Ziemi Izraela; 2) Zmarłego Żyda można przenieść do innej mogiły, jeśli pierwszy grób miał być w założeniu tymczasowy; 3) Zmarłego Żyda można przenieść z istniejącego grobu, jeśli znajduje się on w miejscu bez nadzoru i istnieje niebezpieczeństwo, że zostanie splądrowany, lub gdzie jest zagrożony powodzią; 4) Jeżeli grób znajduje się w nietypowym miejscu (poza cmentarzem), zmarłego Żyda można przenieść i pochować ponownie na cmentarzu żydowskim (Arbaa Turim, Jore Dea, 363, początek; Talmud Jerozolimski, Moed katan, koniec 2. rozdziału).

Z podobnym problemem zetknął się rabin Walter Homolka, rektor Abraham Geiger College, wykładowca prawa żydowskiego na uniwersytecie w Poczdamie. W 2005 roku, podczas budowy lotniska w Echterdingen, odkryto zbiorową mogiłę więźniów z pobliskiego obozu pracy. Zapytany przez władze niemieckie o możliwość dokonania ekshumacji w celu identyfikacji ofiar oraz sprawców mordu, sporządził następujący respons: „W przypadku odnalezienia masowego grobu żydowskich więźniów nasuwa się pytanie, czy w ogóle możemy mówić o grobie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Talmud opisuje żydowski grób jako miejsce, w którym Żyd został pogrzebany zgodnie z rytuałem: leżąc na plecach w pozycji horyzontalnej, z zachowaniem należytego odstępu od innych grobów. Dokładna analiza Miszny [jeden z podstawowych tekstów rabinicznych zawierający prawne normy postępowania oparte na Torze – uwaga E.K.] pokazuje, że w przypadku gdy zwłoki, np. w wyniku działalności kryminalnej, zostają zwyczajnie zakopane w ziemi, również nie mamy do czynienia z tradycyjnym grobem. Tak samo, gdy w jednym grobie spoczywają więcej niż trzy ciała. Oznacza to, że nie chodzi o tradycyjny żydowski pochówek. Dlatego też ekshumacja oraz przeniesienie zwłok na cmentarz żydowski są dozwolone”. W ramach współpracy między policją niemiecką i izraelską podjęto wówczas decyzję o pobraniu próbek DNA ze szczątków ofiar oraz prawdopodobnych krewnych w Izraelu””.

W świetle przedstawionej wyżej wykładni żydowskiego prawa i religii, Państwo Polskie – jeśli chce wrócić na drogę zgodności z prawem polskim i żydowskim – winno jak najszybciej anulować podjęte kilkanaście lat temu decyzje i w porozumieniu ze środowiskiem religijnych Żydów nakazać natychmiastowe przeprowadzenie w jedwabińskiej stodole ekshumacji, wyniki której będą stanowić podstawę do wyjaśnienia, co naprawdę w roku 1941 wydarzyło się w Jedwabnem. Ekshumacja pozwoli także na uszanowanie ewentualnych żydowskich szczątków poprzez zgodny z żydowskim prawem i religią pochówek. Do czasu ekshumacji wszelkie dyskusje na temat Jedwabnego nie mają żadnego sensu.

Jaka była rola w tej zbrodni specjalnego Einsatzkomando SS pod dowództwem hauptsturmführera Hermanna Schapera i o co chodziło w wersji o „głowie Lenina”, którą Żydzi musieli zanieść na miejsce swojej śmierci.?

Jako historyk, nigdy nie zajmowałam się śledztwem w sprawie Jedwabnego. Badania prowadzili historycy z IPN i do nich należałoby kierować tak szczegółowe pytania. Kwestię Jedwabnego widzę natomiast w kategoriach pryncypiów, czyli jako pogwałcenie wszelkich obowiązujących od wieków w Państwie Polskim podstawowych polskich i żydowskich zasad prawnych i religijnych oraz obowiązujących w cywilizowanym świecie zasad prawa i badawczych metod historycznych, zgodnie z którymi, zanim osądzono mieszkańców Jedwabnego, w stodole w Jedwabnem winna zostać przeprowadzona ekshumacja, która jest podstawowym narzędziem badawczym zarówno dla prawników jak i dla historyków. Jeśli będziemy wiedzieli, czy i ile osób zostało zamordowanych w jedwabińskiej stodole, możemy stawiać pytania o szczegóły, czyli o głowę Lenina i rolę Niemców w ewentualnej zbrodni.

Jedwabne początkowo znalazło się pod okupacją sowiecką. Jak wyglądały stosunki polsko- żydowskie w okresie od września 1939 do czerwca 1941? Jakie były wówczas starty po polskiej stronie? Czy w okresie sowieckiej okupacji żydzi z Jedwabnego kolaborowali z Rosjanami?

Białostocczyzna, na terenie której leży miasto Jedwabne, to ziemie, które w 1939 roku zajęli Sowieci. Wielu polskich Żydów wypowiedzianą Polsce przez Stalina wojnę i sowiecką okupację polskich ziem uznało za realizację idei, o którą wcześniej walczyli. Mówią o tym m.in. żydowskie źródła opublikowane w książce Krzysztofa Jasiewicza „Rzeczywistość sowiecka 1939-1945 w świadectwach polskich Żydów”. Mówią też inne żydowskie źródła. Uratowana przez polskie zakonnice Katarzyna Meloch o swych komunizujących rodzicach napisała: „Moi rodzice byli ludźmi lewicy. Przeniesienie się w 1939 roku do Białegostoku to nie była dla moich rodziców jedynie ucieczka przed Niemcami, ale chyba przede wszystkim wędrówka ku wymarzonym ideałom. Rodzice z przekonaniem włączyli się w radziecki porządek, czego wyrazem formalnym, ale w ówczesnych warunkach bardzo wymownym, było przyjęcie radzieckich paszportów. Matka uczyła w gimnazjum historii i łaciny. To jest straszne, ale trzeba to sobie powiedzieć, że moi rodzice byli wówczas przez wielu Polaków nie lubiani, a może nawet… znienawidzeni”. Warszawski Żyd Henryk Makower na przełomie roku 1940/1941 zanotował: „Od brata przychodziły bardzo dobre listy. Przeniósł się do małego miasteczka w okolicy Białegostoku, gdzie był dyrektorem fabryki marmolady. Powodziło mu się dobrze, przysyłał dobre paczki żywnościowe: tłuszcz, marmoladę, kawę, kakao i zacierki”. Żydowski kronikarz Emanuel Ringelblum podsumowuje opisane wyżej zjawisko jednym zdaniem: „Antysemickie nastroje z powodu Białegostoku”.

Na terenie ziem wschodniej Polski powszechna współpraca polskich Żydów z Sowietami w sporządzaniu list Polaków i polskich rodzin przeznaczonych na wywózkę na Sybir i do Kazachstanu była w latach 1939-1941 najbardziej haniebną i brzemienną dla polskiej ludności w skutkach. Innymi słowy mówiąc, w okresie od 17 września 1939 roku do 22 czerwca 1941 roku, to właśnie żydowscy sąsiedzi wskazywali Sowietom polskie rodziny i Polaków, których trzeba posłać na „białe niedźwiedzie”, czyli w miejsca, skąd rzadko kto wracał żywy. Na rynku w Jedwabnem stoi pomnik poświęcony mieszkańcom miasta i okolic, którzy znaleźli śmierć w tajgach Syberii i stepach Kazachstanu.

Ilu Żydów zostało w Jedwabnem po ataku Niemiec na Związek Radziecki?

Jedwabne zawsze było i nadal jest niewielkim miasteczkiem, gminą lub większą wsią raczej. Przed wojną liczyło około 2.500 mieszkańców, spośród których około tysiąc stanowili Żydzi. Trudno powiedzieć, ilu Żydów mieszkało w Jedwabnem w chwili wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, ale liczba ich oscyluje w granicach pięciuset.

Jedwabne na arenę międzynarodową przywołał Jan Tomasz Gross. Skąd czerpał wiedzę na jego temat?

Jan T. Gross, autor książki „Sąsiedzi”, nie jest historykiem i nie ma pojęcia o metodach badań historycznych. Swoją wiedzę o Jedwabnem oparł na relacji Żyda Szmula Wasersztejna, którego wiarygodność podważyło śledztwo IPN, oraz kilku innych równie niewiarygodnych relacjach. Strona po stronie, w książce Grossa mamy przede wszystkim propagandę i kłamstwa, których celem nie jest ustalenie tego, co naprawdę wydarzyło się w Jedwabnem w roku 1941, lecz upowszechnienie w świecie nieprzychylnych i nieprawdziwych stereotypów o Polakach.

Jedną z postaci, którymi Jan T. Gross podbudowuje swą antypolską propagandę, jest na przykład Marcel Reich-Ranicki, Żyd, który w latach 1939-1942 jako pracownik warszawskiego Judenratu wspomagał Niemców w mordowaniu swych żydowskich braci, po roku 1945 współpracował UB, zaś po ucieczce z Polski odgrywał w Niemczech rolę „polskiego intelektualisty” nadzorującego przepływ polskiej literatury do świata zachodniego. Dla Jana Grossa byłoby lepiej, gdyby, zanim postanowił podbudować swe oszczercze tezy o Polkach postacią kłamcy i zdrajcy Żyda Reicha-Ranickiego, przeczytał opinię „Gazety Wyborczej”, która o jego wspomnieniach napisała między innymi, że w autobiografii Reicha-Ranickiego: „ razi przede wszystkim zatarty niekiedy podział między zdarzeniami, w których autor brał udział lub był ich świadkiem, a tymi, o których tylko słyszał.” Mówiąc mniej eleganckim językiem, to mieniący się światowej klasy historykiem Jan T. Gross za wiarygodne źródło uważa Żyda, o którym nawet „Gazeta Wyborcza” napisała, że opowiadał bzdury.

Jednym z kłamstw Jana Grossa jest także ogłoszenie światu, że Polacy, którzy w czasie drugiej wojny światowej ratowali Żydów, bali się po wojnie ujawnić fakt ratowania, bo: „„Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata jawią się w społecznym odbiorze [w Polsce] jako „żydowskie pachołki””. Sens rozpowszechnianego Jana Grossa kłamstwa jest następujący: skoro nie da się ukryć faktu, że Polacy jako jedyni w czasie II wojny światowej za ratowanie Żydów karani byli śmiercią, że mimo to z narażeniem własnego życia ratowali Żydów i uratowali ich niemało, a właściwie najwięcej w Europie, to i tak są ohydnymi antysemitami, bo społeczeństwo polskie piętnowało heroicznych ratowników. Z pełną odpowiedzialnością stwierdzam, że teza Grossa nie znajduje potwierdzenia w żydowskich wiarygodnych dokumentach i relacjach, które znajdują się m.in. w: Archiwum Kibutzu Bohaterów Getta w Izraelu oraz Archiwum Yeshiva University w Nowym Jorku, ale przede wszystkim w Archiwum Yad Vashem w Jerozolimie. Kłamstwom Jana T. Grossa przeczy liczba  składanych do Yad Vashem polskich wniosków o nadanie medalu Sprawiedliwych, która jest najlepszym dowodem na to, że Polacy ratujący w czasie drugiej wojny światowej Żydów oraz ich potomkowie, nigdy nie ukrywali faktu ratowania. Wręcz przeciwnie, poszukiwali w rodzinnych miejscowościach świadków, przedstawiali ich listę komisji Yad Vashem i wraz z sąsiadami latami uczestniczyli w zawiłej procedurze przyznawania medali. Ich wnioski z antypolskich względów w większości rozpatrywane były negatywnie, ale nie o medale tutaj chodzi.

Zanim więc autor „Strachu” ogłosił światu tezy, że Polacy w Jedwabnem zamordowali 1600 Żydów, a polskiemu społeczeństwu polscy Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata jawią się jako „żydowskie pachołki”, winien przeprowadzić stosowne badania historyczne i swoje tezy poprzeć wynikami tychże badań. Ponieważ w publikacjach Jana Grossa nie znajduję śladów poważnych badań historycznych, określić je należy mianem gatunku zaledwie „jedna baba drugiej babie”, lub raczej – aby bez powodu nie obrażać kobiet i trzymać się faktów – „jeden chłop drugiemu chłopu”, które z zasady nie mają wartości naukowej.

Jeden z licznych przykładów „maglowego” charakteru rewelacji zawartych w książkach Jana Grossa znajdujemy na stronie 57 książki „Strach”, w której autor pisze o statystyce zamordowanych w Polsce po wojnie Żydów. Padają określone liczby, a w przypisie 24 autor podaje ich źródło w sposób następujący: „Taką liczbę zabitych – 500-600 – Engel wymienił w rozmowie ze mną, tak samo Lucjan Dobroszycki, który mówił o 2000-2500 ofiar”.

Znałam zmarłego przed laty profesora Lucjana Dobroszyckiego. Przegadaliśmy przy kawie, a chyba nawet czasem i szklance wina, wiele godzin w jego niewielkim pokoju w YIVO Institute na Manhattanie. Profesor pomagał mi w zbieraniu źródeł do tematu o dzieciach żydowskich uratowanych w klasztorach i usilnie, aczkolwiek bezskutecznie, próbował odwieść mnie od zamiaru rozszerzenia badań historycznych o problem dzieci żydowskich wywiezionych z Polski po wojnie przez amerykańskich Żydów. Nigdy jednak nie przyszłoby mi do głowy, aby wypowiadane podczas tych rozmów słowa profesora zamieszczać w publikacjach jako podbudowę tez własnych. W swych publikacjach przywołuję profesora Lucjana Dobroszyckiego wielokrotnie, jednak tylko w formie powoływania się na jego opublikowane prace historyczne. Prywatna rozmowa nie jest bowiem żadnym źródłem historycznym i wie o tym każdy student pierwszego roku studiów historycznych. Niewiarygodne, że zasady tej nie zna profesor Jan T. Gross, który poza pogwałceniem metody historycznej, zwyczajnie i po ludzku nie ma prawa szargać dobrego imienia zmarłego żydowskiego profesora przypisywaniem mu wymyślonych przez siebie słów.

Innego gatunku kłamstwa dowodzi przypis 4 z książki „Strach” dotyczący raportu emisariusza Celta, który zamiast do źródła, odsyła czytelnika do publikacji autora, czyli Jana Grossa. Z przypisu 4 można wywnioskować, że urodzony w 1947 roku Jan T. Gross był w 1944 roku emisariuszem rządu o pseudonimie „Celt”, raport zaś opublikował w Krakowie w roku 1998, co wychodzi na kosmiczną bzdurę. Jan T. Gross musi się więc zdecydować: albo objawi światu, że posiada nadprzyrodzone właściwości, które pozwalały mu jeszcze przed własnymi narodzinami pełnić określone role w świecie żywych, albo przyznać, że jest nieudolnym kłamcą. Jan T. Gross ma ze źródłami potężny kłopot. Na stronie 68 przypis brzmi następująco: „„Od czytelnika anglojęzycznej wersji „Strachu” dostałem pocztą elektroniczną kopię tego listu, który cytuję tutaj z podziękowaniem””. Nie trzeba być historykiem aby wiedzieć, że ponieważ przesłany pocztą elektroniczną przez bezimiennego czytelnika list może napisać każdy, list taki nie jest żadnym źródłem historycznym. Wartość takiej informacji można nowoczesnym językiem zakwalifikować do kategorii elektronicznego magla. Nic ponadto.

Znamienne, że upowszechniając w książce „Strach” negatywny stereotyp okrutnych i bezdusznych antysemitów Polaków, Jan Gross od pierwszej do ostatniej strony lansuje jednocześnie bardzo przychylne określenie wobec wszystkich Żydów, którzy drugą wojnę światową przetrwali w Związku Radzieckim i na stronie 19 pisze, że: „…ponad połowa uratowanych Żydów przeżyła wojnę jako „sybiracy”, zesłana w głąb ZSRR”.

Jan Gross bardzo ostro wpisuje się w tym wypadku w szerszy nurt żydowskiej historiografii, która od dziesięcioleci stara się ukryć lub umniejszyć negatywną rolę tej części Żydów polskich, którzy po wybuchu drugiej wojny światowej znaleźli się na terenie ZSRR z przyczyn wyznawanej przez siebie ideologii. Typowe dla historyków żydowskich stanowisko prezentował w tym zakresie żydowski prof. Yisrael Gutman, który twierdził, że zachowanie Żydów, które wzbogaciło antysemityzm polski o nowe elementy, należy tłumaczyć tym, że dla Żydów jedynym wrogiem byli naziści. Sowieci zaś na tyle, na ile ten system takim być może, jawili się Żydom jako szansa ucieczki i ratunku.

Twierdzenie to, które propaguje także Jan Gross, zawiera tylko część prawdy o polskich Żydach, którzy wojnę przetrwali w ZSRR. Dla wielu spośród nich radziecka okupacja rzeczywiście okazała się ratunkiem i szansą na przeżycie, ale nie jawiła się im taką na pewno między wrześniem 1939 a czerwcem 1941, gdy wraz z Polakami zapełnili wagony transportów zsyłanych na Sybir. Z wagonów Żydów polskich słychać było wówczas nierzadko patriotyczne polskie pieśni z hymnem włącznie. Dla wywożonych na Sybir polskich Żydów Hitler był daleko. Tymi, którzy zadawali im gwałt, wrogami, byli wówczas Sowieci – tym polskim Żydom bez wątpienia przysługuje zaszczytne miano „sybiracy”.

Yisrael Gutman dyplomatycznie pomijał milczeniem tę drugą, znaczną część społeczności polskich Żydów, dla której wkroczenie do Polski w roku 1939 okupacyjnych wojsk sowieckich było ziszczeniem się ich ideologicznych dążeń. Jan Gross w książce „Sąsiedzi” nie bawi się nawet w dyplomację i „sybirakami” nazywa wszystkich polskich Żydów, którzy przeżyli wojnę w ZSRR. Takie ujęcie zagadnienia budzić musi naturalny odruch sprzeciwu. Autor doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że określenie „sybirak” w języku polskim jest mianem zaszczytnym i od ponad dwustu lat przysługuje jedynie tym, którzy zostali zesłani lub wywiezieni na Sybir jako ofiary represji rosyjskiego zaborcy lub sowieckiego okupanta. Zwyczajowo miano „sybirak” przysługuje zatem jedynie tym polskim Żydom, których Sowieci wywieźli do ZSRR wbrew ich woli w ramach represji wobec obywateli Rzeczypospolitej. Natomiast ci spośród polskich Żydów, którzy w latach 1939-1941 na polskie tereny zajęte przez ZSRR lub do ZSRR wyjechali dobrowolnie, nazywając rzecz po imieniu, byli zwykłymi zdrajcami. Przydawanie zaś zdrajcom miana „sybiraków”, czyli męczenników za wolność Polski, jest ze strony Jana Grossa niczym nieusprawiedliwionym nadużyciem zarówno wobec poległych jak i ocalonych na nieludzkiej ziemi Żydów i Polaków.

Obok Jedwabnego i Żydów, którzy wojnę przeżyli w ZSRR, Jan Gross porusza w swej książce także problem Żydów w strukturach UB i pisze, że wprawdzie 30 procent Żydów wśród personelu kierowniczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego to dużo, ale na prowincji: „Żydów właściwie w ogóle już nie było – okazuje się, że nie tylko wśród mieszkańców, ale i w aparacie komunistycznego terroru. W województwie lubelskim, na przykład, na 1122 ubeków w lutym 1946 roku zatrudnionych było 19 Żydów (w tym 14 na stanowiskach kierowniczych, czyli pewnie w samym Lublinie)”. Informacje o tym, ilu Żydów było w lubelskiej UB Jan Gross czerpie z wydanej w czasach komunizmu książki „Milicja Obywatelska 1944-1948”.

Szanujący się historyk nigdy nie opiera swych tez na propagandowych publikacjach z czasów PRL, a jeśli już z nich korzysta, to weryfikuje zawarte w nich informacje ze współczesnymi źródłami historycznymi. W wypadku Żydów w lokalnych strukturach UB na Lubelszczyźnie, swoistym symbolem jest postać Żyda, zdrajcy i kata, Abrama Taubera z miasteczka Chodel, który po wkroczeniu na Lubelszczyznę wojsk sowieckich został szefem miejscowego UB. Abram był sąsiadem Polaków. W czasie okupacji niemieckiej wiedział, kto z jego polskich kolegów konspiruje, bo gdy w 1943 roku śmierć zajrzała mu w oczy, zwrócił się do jednego z nich, wiedząc, że z racji podziemnych powiązań, człowiek ten ma największe szanse ukrycia go. Nie ma w tym nic dziwnego czy nadzwyczajnego. W małych miasteczkach i wsiach Lubelszczyzny ludzie wiedzieli o sobie wszystko: kto jest w AK, kto u komunistów, kto w NSZ, a kto przechowuje Żydów.

Żyd Abram Tauber przeżył wojnę, a gdy latem 1944 roku Armia Czerwona zajęła Lubelszczyznę, Sowieci właśnie Żydowi Abramowi Tauberowi powierzyli funkcję szefa bezpieki. Bo największym problemem Sowietów w wyłapywaniu podziemnych polskich żołnierzy był w 1944 roku brak rozeznania w terenie. Problem znikał, gdy udało się znaleźć człowieka, który ten teren znał. Abram Tauber pochodził z Chodla. Był sąsiadem tych, których – według Sowietów – należało zniszczyć. Jako sąsiad i niegdysiejszy kolega podziemnych żołnierzy wiedział, do którego domu należy zastukać nad ranem, aby trafiać bez pudła. Zadaniem UB w tamtym czasie, oczywiście także zadaniem Abrama Taubera, było m.in. przygotowywanie dla NKWD list Polaków, których należało zamordować, wywieźć na Sybir lub uwięzić na Zamku w Lublinie i innych lokalnych katowniach, aby skutecznie zniewolić Polskę. Po Stanisława Wnuka, któremu Abram Tauber zawdzięczał życie, NKWD przyszło 15 sierpnia 1944 roku. Po wielu innych tego samego dnia lub w następnych dniach i miesiącach. W wyniku zdrady sąsiada Abrama Taubera wielu mieszkańców Chodla i okolicy zostało zamordowanych. Inni trafili na Syberię lub do więzienia. Ci, którzy zdążyli umknąć obławom, zeszli na powrót do podziemia i w lutym 1945 roku wydali na Abrama Taubera wyrok śmierci.

W tym momencie powstaje problem, którego Jan Gross w swojej książce dyplomatycznie nie porusza. Gdyby żołnierze podziemia zabili chodelskiego Żyda, figurowałby w książce „Strach” jako jedna z ofiar polskiego powojennego antysemityzmu. Skoro przeżył, usłyszymy zapewne, że zbrodniarz Abram Tauber jako komunista wyrzekł się żydostwa i do Żydów zaliczyć go nie można. Ale skoro Abram Tauber znalazł w 1956 roku schronienie w Izraelu? Wtedy dowiemy się, że Tauber nie jest Żydem, bo jest obywatelem państwa Izraela, czyli Izraelczykiem, a państwo Izrael chroni swych obywateli. Także przed odpowiedzialnością za popełnione zbrodnie.

Jeden z obrońców Jana Grossa, profesor historii Marcin Kula, pisze na łamach „Gazety Wyborczej”: „Denerwuje mnie uparte wywoływanie pomyłek faktograficznych Grossa. Możliwe, że w „Strachu” jest pewna liczba błędów. Jednak czy obraz uzyskany przez autora by się zmienił, gdyby błędy zniknęły?” Po pierwsze, źle się dzieje, gdy badania naukowe są powodem do zdenerwowania, zwłaszcza zdenerwowania naukowca. Z samej zasady bowiem z dyskusji nad badaniami naukowymi należy wyłączyć emocje i skupić się na rzeczowej merytorycznej ocenie. Po drugie, chciałabym wiedzieć, czy Marcin Kula, profesor renomowanych uczelni, z taką samą tolerancją odnosi się np. do prac studentów i czy pozwala im na faktograficzne pomyłki. A przecież powinien, bo skoro fakty nie zmieniają obrazu badanego zagadnienia…

Mnie pomyłki faktograficzne Jana Grossa nie denerwują. Są jedynie świadectwem tego, że autor „Strachu” nie opanował dostatecznie metodyki historycznego warsztatu naukowego. Dowodem tego ostatniego – w tym wypadku chyba także złej woli – są te fragmenty książki, w których Gross podpiera lansowane przez siebie tezy autorytetem np. Hannah Arendt, wypaczając myśl wielkiego żydowskiego filozofa w dogodny dla siebie sposób. Dla przykładu, na stronie 84 czytamy: „Hannah Arendt, której nauki często mam na myśli, pisząc tę książkę, powiedziała gdzieś, że antysemityzm jest tak banalnym i powszechnym w naszej epoce uprzedzeniem, iż nie zwracamy już nań większej uwagi. Do tego stopnia, że nawet Żydzi się z nim oswoili. I że jest to dowód abdykacji moralnej i obywatelskiej odpowiedzialności w świetle posiadanej wiedzy o tym, jak skutecznie poddaje korozji cienką warstewkę cywilizacyjną pozwalającą żyć obok siebie ludziom różnych religii, ras i obyczajów. Ale, powtarzam, przecież z trudem mieści się w głowie, że można było być antysemitą w Polsce tuż po wojnie”.

Zdenerwuje to zapewne obrońcę autora „Strachu”, Marcina Kulę, a także samego Jana Grossa. Mimo to pozwolę sobie zadać jednak pytanie o to, gdzie Hannah Arendt powiedziała słowa, na które powołuje się Jan Gross podbudowując własne wywody. Wskazanie w przypisie publikacji, z której zaczerpnięte zostały słowa, na które się powołujemy, jest obowiązkiem każdego piszącego. Było także obowiązkiem Jana Grossa. W takim wypadku słowo „gdzieś” nie wystarcza. I nie ma już znaczenia, czy jest to praca historyczna, socjologiczna, czy też takie sobie puste między chłopami ględzenie.

Hannah Arendt zmarła w 1975 roku. Była Żydówką, wielkim filozofem, pierwszym profesorem kobietą w Columbia University w Nowym Jorku. Znam dość dobrze jej prace. Nigdzie nie zetknęłam się z myślą, którą imputuje jej Jan Gross. Hannah Arendt pisała przede wszystkim o banalności zła. Jedna z jej najważniejszych prac nosi tytuł: „Eichmann w Jeozolimie – rzecz o banalności zła”. Tyle tylko, że zło w pojęciu Arendt jest banalne, ponadnarodowe i na pewno nie dotyczy jedynie – co sugeruje Jan Gross – polskiego antysemityzmu. Warto więc pokusić się o niewielką analizę porównawczą tekstów Hannach Arendt i fragmentów książki „Strach”. Dla przykładu, Jan Gross na stronie 20 pisze o sytuacji Żydów w Austrii w sposób następujący: „„… już w pierwszej odsłonie podboju Europy, jaką był Anschluss, wiedeńscy Żydzi, ostoja kultury niemieckiej, zostali zapędzeni do upokarzających zajęć przez nazistowskich zupaków. Oczywiście, to były tylko „urocze grzeszki”. Ale jednocześnie pełną parą ruszyła państwowa machina „aryzacji”, czyli plądrowania żydowskiej własności. Właśnie w Austrii Adolf Eichmann dopracował technikę rejestrowania i ekspediowania Żydów w dalekie podróże. Tak niewinnie wyglądały początki, które w ciągu paru lat doprowadziły do „ostatecznego rozwiązania” kwestii żydowskiej w Europie””.

Jan Gross haniebne zachowania Austriaków wobec Żydów nazywa „uroczymi grzeszkami” i z niezrozumiałych powodów nie kojarzy z antysemityzmem. Tymczasem Hannah Arendt była konkretna w konkretyzowaniu banalności zła. W wypadku wiedeńskich Żydów zwróciła przede wszystkim uwagę na fakt, że w haniebnym dziele „Ostatecznego Rozwiązania” kwestii żydowskiej w Austrii, czyli w dziele wymordowania austriackich Żydów, banalne zło niemieckie personifikowane przez Eichmanna wspierane było przez równie banalne zło żydowskie personifikowane przez wiedeńskiego Żyda Löwenherza, o którym napisała: „W Wiedniu byli pewni Żydzi, których [Eichmann] pamiętał doskonale. Joseph Löwenherz zdołał przekształcić całą gminę żydowską w instytucję na usługach władz nazistowskich. Był także jednym z bardzo niewielu działaczy tego rodzaju, który za swe usługi otrzymał od hitlerowców nagrodę: pozwolono mu zostać w Wiedniu aż do końca wojny, kiedy to wyemigrował do Anglii, stamtąd zaś do Stanów zjednoczonych. Zmarł w roku 1960”.

Hannah Arendt, szykanowana przez środowiska żydowskie za ujawnienie zła żydowskiego, napisała: „Zło wyrządzone przez mój własny naród smuci mnie bardziej niż zło wyrządzone przez inne narody”. Zło jest banalne. W różnym stopniu ulegają mu wszystkie narody. Dlatego my, Polacy, mamy obowiązek powtórzyć słowa wielkiej żydowskiej filozof i powiedzieć, że zło wyrządzone przez polski naród smuci nas bardziej niż zło wyrządzone przez inne narody; że mamy moralny obowiązek ze smutkiem wspominać Żydów polskich, którzy zginęli z rąk banalnie złych Polaków tylko dlatego, że byli Żydami. Mamy jednak także prawo domagać się wzajemności: smutku Żydów z powodu Polaków, którzy – jak w miasteczku Chodel i wielu innych miasteczkach i miastach powojennej Polski – zginęli z rąk Żydów. Mamy również prawo do zrozumienia, że z powodu doświadczenia banalnego żydowskiego zła, wszechobecnego w Polsce po roku 1944, antysemityzm był w Polsce możliwy także „po wojnie”, czyli po wkroczeniu do Polski sowieckiego wojska, z którym podobni Tauberowi banalnie źli Żydzi współpracowali. Książka Jana Grossa tych praw odebrać nam nie jest w stanie.

Wracając do pani pytania o to, skąd Jan Gross czerpał wiedzę na temat Jedwabnego odpowiem, że książka Jana T. Grossa nie zawiera rzetelnej wiedzy o Jedwabnem, lecz jest zbiorem zafałszowań, przeinaczeń i jak powiedziałam na wstępie, plotek w stylu „jeden chłop drugiemu chłopu”, które mają tworzyć obraz antysemickiej Polski. Uwiarygodnione medialną wrzawą, banialuki Jana T. Grossa były nośne w Polsce i na świecie przez kilkanaście lat. Na dłuższą metę jednak nie wystarczą. Za następnych kilka lub kilkadziesiąt lat jego książki i on sam znajdą się na śmietniku historii. Tak jak kłamstwa innych pseudohistoryków, w tym Beniamina Wiłkomirskiego zatytułowane „Pamiętniki z Auschwitz”, które po hucznym aplauzie świata, przeszły do historii jako wielka żydowska mistyfikacja.

Ekshumacja w Jedwabnem, mogąca wykazać, jak zginęli Żydzi i ilu ich naprawdę było, została przerwana. Dlaczego?

Nie znam racjonalnych przyczyn, dla których najwyższe władze Państwa Polskiego przerwały rozpoczętą przez IPN ekshumację szczątków ze stodoły w Jedwabnem. Podkreślam, że decyzję tę podjęli nie Żydzi, bo oni nie byli władni do podejmowania takiej decyzji. Decyzje tę podjęły najwyższe władze Państwa Polskiego i tylko one mogą ją w chwili obecnej zmienić.

Jakie więc dowody wskazują na kłamstwo w sprawie Jedwabnego?

Kłamstwo w sprawie Jedwabnego wynika z natury rzeczy. Kłamstwem historycznym są bowiem wszystkie rozpowszechniane informacje na temat przeszłości, które nie wynikają z rzetelnych badań historycznych przeprowadzonych według znanych i uznanych metod nauki historycznej. W wypadku Jedwabnego, podstawową metodą historyczną, którą należało zastosować, jest ekshumacja. Tylko ekshumacja może odpowiedzieć na podstawowe pytanie, czy w stodole w Jedwabnem rzeczywiście są ludzkie szczątki, a jeśli tak, czy są to szczątki żydowskie i jaka jest ich liczba. Wyniki ekshumacji będą podstawą do dalszych badań historycznych i ustalenia, co rzeczywiście wydarzyło się w Jedwabnem w roku 1941.

Komu zależy, żeby fałsz utrzymać?

Wbrew pozorom, sprawa Jedwabnego nie dotyczy sporu polsko-żydowskiego, lecz sporu biegnącego po linii ideologicznej, czyli polsko-żydowskie lewactwo kontra polskie i żydowskie środowiska religijne i patriotyczne. Proszę zauważyć, że argumentów do obalenia kłamstwa o zakazie jedwabińskiej ekshumacji dostarczyła nam religijna Gmina Żydowska w Warszawie, która dowiodła, że ekshumacja w stodole w Jedwabnem jest nakazem prawa i religii żydowskiej, a ogłoszone przez amerykańskiego rabina wespół z „Gazetą Wyborczą” rzekome zakazy są ordynarnym szytym grubymi nićmi kłamstwem.

Sytuacja taka jest zrozumiała tylko wtedy, jeśli wiemy, że lewactwo nie ma narodu. Lewactwo nienawidzi w równym stopniu religijnych Żydów jak religijnych Polaków, w równym stopniu nienawidzi patriotyzmu żydowskiego i polskiego oraz fałszuje historię polskich Żydów jeszcze okrutniej niż to czyni to z historią Polaków. Lewactwo żydowskie na równi z lewactwem polskim odpowiada m.in. za skalę i stopień zafałszowania najnowszej historii w ekspozycjach Muzeum Polskich Żydów w Warszawie, w których – mimo iż 85% polskiego przedwojennego żydostwa było ludźmi żydowskiej religii – nie uświadczymy informacji o polskich religijnych Żydach. To tak, jak gdyby zrobić muzeum poświęcone Polakom i ukryć informację, że większość spośród nas na przestrzeni ostatniego tysiąclecia była i jest katolikami. Ponieważ lewactwo żydowskie wstydzi się religijnych polskich Żydów chasydami zwanych wymordowanych w czasie drugiej wojny światowej, od lat usiłuje wymazać ich z pamięci świata. Lewactwo polskie także wstydzi się religijności Polaków i dla wzbudzenia odrazy do samych siebie, poprzez wstyd usiłuje obrzydzić Polakom polskość jako zbrodniczo-katolicką godną potępienia przypadłość. Premier Donald Tusk mówił wszak o tym otwarcie, że: „Polskość to nienormalność”.

Kłamstwo jedwabińskie wpisuje się zatem doskonale we współczesną europejską lewacką politykę wstydu, która różnymi sposobami zmierza do tego, aby Francuzi, Szwedzi, Niemcy i wszystkie pozostałe europejskie narody zapomniały o tym, kim naprawę są, żeby wstydziły się swojej historii i po stu latach zrealizowały wreszcie bolszewicką ideę świata bez narodów, bez religii i tożsamości. Politykę tę wspiera także realizowana współcześnie przez Unię Europejską polityka multi-kulti, która zmierza do ubogacania europejskiego krajobrazu meczetami, szariatami, gwałtami i wszystkim tym, czego jesteśmy obecnie świadkami. W tym lewackim europejskim multi-kulti utonąć mają zarówno religijni Polacy ja i religijni Żydzi.

Jeden z mędrców powiedział, że należy wystrzegać się tych, którzy chcą w nas wzbudzić poczucie winy, albowiem pragną oni władzy nad nami. Lewacy dążą do władzy w całej Europie. Z nami, Polakami, problem jest bardziej złożony niż z innymi europejskimi narodami. Być może dlatego, że doświadczyliśmy zaborów i komunizmu, jesteśmy dość odporni na lewackie idee. Być może dlatego, że zbytnio wolność sobie cenimy, nie jest z nami łatwo. Rozumieli to doskonale komuniści. Julia Brystygierowa, żydowski kat stalinowskiej bezpieki, miała ponoć zwyczaj powtarzać, że dumę i honor wybije z Polaków choćby kańczugiem. Wiedziała, że duma i honor Polaków są dla totalitarnej władzy najbardziej niebezpieczne. Wiedziała, że jeśli nie wybije z Polaków dumy i honoru, nie zdoła ich zniewolić. Mijają dziesięciolecia. Idee lewackie pozostają bez zmian. Pedagogikę wstydu, z dobrymi efektami zastosowaną w innych europejskich krajach, lewactwo polskie zaczęło stosować w nowoczesnej europejskiej wersji po roku 1989. Jeśli zważyć, że Okrągły Stół dał Michnikowi „Gazetę Wyborczą”, a stacje radiowe oraz założone w latach dziewięćdziesiątych przez ludzi uwikłanych we współpracę z bezpieką stacje telewizyjne (1992 Polsat i 1996 TVN) mówiły tym samym głosem co Adam Michnik i spółka, to trzeba stwierdzić, że instrumenty do wybijania z Polaków dumy i honoru zostały przygotowane perfekcyjnie.

Na pierwszy ogień poszło Powstanie Warszawskie. Było niebezpieczne. Było wzorcem ociekającym polską dumą i honorem, na którym wychowały się powojenne pokolenia Polaków. W zamieszczonym w „Gazecie Wyborczej” artykule „Polacy – Żydzi: Czarne karty powstania” (29–30.01.1994) świeżo upieczony historyk Michał Cichy, zgodnie z zapowiedzią swojego protektora Adama Michnika, ujawniał „pełną prawdę” o Powstaniu Warszawskim i napisał, że powstańcy zajmowali się głównie mordowaniem żydowskich niedobitków. Napisał też, że jeśli chodzi o Powstanie Warszawskie, to Polacy nie mają z czego być dumni, bo ich bohaterowie byli zwykłymi bandziorami. Historycy polscy natychmiast zdemaskowali szyte grubymi nićmi kłamstwo, które doskonale określił Leszek Żebrowski jako „Fabryka bzdur o Powstaniu Warszawskim”. Akcja Adama Michnika okazała się wielkim niewypałem. Ostatecznie Michał Cichy publicznie przeprosił powstańców Warszawy za swój artykuł.

Jeszcze nie ucichły echa bezpodstawnych oskarżeń wobec Powstania Warszawskiego, gdy ruszył drugi etap wzbudzania w Polakach poczucia winy. Symbolem rzekomych okrucieństw Polaków stało się miasteczko Jedwabne. Najpierw Agnieszka Arnold zrobiła dokumentalny film „Gdzie mój starszy syn Kain”. W roku 2000 temat podjął i opisał w reklamowanej w całej Polsce książce pod tytułem „Sąsiedzi” Jan T. Gross. Książka Grossa o rzekomych zbrodniach Polaków nie miała pokazać prawdy o tym, co stało się w tym niewielkim miasteczku Białostocczyzny. Miała nas zawstydzić. Miała zaszczepić młodym Polakom przekonanie, że wstyd być Polakiem.

Pokłosiem kłamstwa o Jedwabnem był film „Pokłosie”.  Niby fikcja ale dla wszystkich czytelna. Czy film ten zawiera chociaż ziarno prawdy?

Z punktu widzenia historii drugiej wojny światowej film „Pokłosie” jest daleką od polskich realiów bzdurą i obronić się go nie da.  W przedwojennej bowiem Polsce nie było wsi, w której ponad stu Żydów zajmowałoby się rolnictwem [Patrz: Spis ludności przeprowadzony w 1931 roku]. W polskich wsiach zaledwie trafiali się gdzieniegdzie pojedynczy żydowscy rolnicy lub nawet właściciele przejętych po Powstaniu Styczniowym majątków ziemskich, ale wsi czy miasteczek, w której Żydzi na równi z Polakami uprawialiby ziemię, w Polsce nigdy nie było. Z tego powodu polscy syjoniści przed wojną organizowali obozy kibucowe, w których żydowska młodzież przed wyjazdem do Izraela zdobywała podstawową wiedzę na temat obchodzenia się z ziemią.

Bazowy wątek filmu „Pokłosie” o rzekomych Żydach rolnikach z jakiejś białostockiej wsi, których w 1941 roku mordują Polacy, aby przejąć żydowską ziemię, jest zatem zwyczajną filmową fikcją. Takich wsi w Polsce nigdy nie było, bo ludność żydowska w Polsce od czasów Kazimierza Wielkiego (1333-1370) zajmowała się handlem oraz rzemiosłem i ziemi uprawnej nie posiadała. Przedstawiony w filmie „Pokłosie” wątek żydowskiej ziemi, jako motywu dokonanego na Żydach mordu, odgrywa w filmie określoną rolę: miał ukryć przed widzem prawdziwe motywy ewentualnej dokonanej przez Polaków na ludności żydowskiej zbrodni. A prawdziwe motywy kwalifikują przypadki dokonanych przez Polaków ewentualnych mordów na Żydach jako morderstwa w afekcie. Białostocczyzna bowiem to ziemie, które w 1939 roku zajęli Sowieci. Najbardziej haniebną i brzemienną dla polskiej ludności w skutkach, była na terenie ziem wschodniej Polski powszechna współpraca polskich Żydów z Sowietami w sporządzaniu list Polaków i polskich rodzin przeznaczonych na wywózkę na Sybir i do Kazachstanu. Innymi słowy mówiąc, w okresie od 17 września 1939 roku do 22 czerwca 1941 roku, to właśnie żydowscy sąsiedzi wskazywali Sowietom polskie rodziny i Polaków, których trzeba posłać na „białe niedźwiedzie”, czyli w miejsca, skąd rzadko kto wracał żywy. Postawy komunistów żydowskich nie można rozciągać na cały żydowski naród, ale ponieważ tłum zawsze rządzi się swoimi prawami, odpowiedzialnością za postawę żydowskich komunistów Polacy obarczyli wszystkich Żydów i gdy w 1941 roku na teren Białostocczyzny weszli Niemcy, w Jedwabnem i innych miejscowościach regionu doszło do nie udokumentowanych do dziś wypadków śmierci Żydów. Nie chodziło o żadną żydowska ziemię, bo takowej Żydzi polscy nie posiadali, lecz o zwykłą ludzką zemstę za tych spośród Polakom najbliższych, którzy za sprawą żydowskich donosów dokładnie w tym samym czasie zamarzali lub umierali z głodu i wycieńczenia w tajgach Sybiru i stepach Kazachstanu. Ponieważ zemsta jest zawsze ślepa, w większości wypadków ewentualna dosięgała Bogu ducha winnych Żydów, bo ci, którzy skazali na śmierć Polaków, zwykle zdążyli wycofać się z sowieckimi wojskami na wschód.

Bezsensowny zatem z pozoru wątek ziemi, jako motyw dokonanych przez Polaków zbrodni na podlaskich Żydach, odgrywa w filmie Pasikowskiego bardzo ważną rolę w fałszowaniu historii. Zbrodnie polskich Żydów, dokonane przeciwko Polakom podczas sowieckiej okupacji lat 1939-1941, autor scenariusza przykrywa motywem ziemi, czyli znaną od wieków chłopską pazernością. Bo to jest chwytliwe, bo trafia do wyobraźni widza – wszak wieś z ziemią nierozerwalnie jest związana. Żałosne tylko, że poprzez film „Pokłosie”, w fałszowaniu własnej historii biorą udział Polacy, także Maciej Stuhr – wpisując się tym samym w trwający już dziesięciolecia spektakl zakłamywania brutalnej prawdy o stosunkach polsko-żydowskich w XX wieku.

Podobnie jak wszystkie filmy tego świata, które nie narodziły się z twórczej wizji artysty lecz na zamówienie sponsorów lub osiągnięcie „wyższych propagandowych celów”, film „Pokłosie” za pieniądze polskich podatników [m.in. Polski Instytut Sztuki Filmowej], usiłuje wcisnąć tymże polskim podatnikom zafałszowany obraz najnowszej historii i sprawić, żeby Polacy zaczęli się wstydzić swego antysemityzmu i powierzchownej religijności. Nie wińmy za film „Pokłosie” Żydów. Odpowiedzialność za kłamstwo Jedwabnego ponosimy my sami, polskie władze i naród polski, które lewackim władzom na to wszystko pozwala.

Co można zrobić, kiedy cały świat wszelkimi sposobami od lat jest przekonywany o polskiej odpowiedzialności za tamte wydarzenia? Czy jest jeszcze szansa na to, by świat usłyszał prawdę? Jak zmusić oszczerców do odszczekania kłamstw?

Powtarzam raz jeszcze. Nie wińmy za wszystko Żydów. W wypadku kłamstwa Jedwabnego, smutne to, ale prawdziwe, winę ponosi Państwo Polskie, które niezgodnymi z polskim prawem i nieodpowiedzialnymi decyzjami stworzyło w ciągu ostatnich kilkunastu lat warunki do upowszechnienia w świecie fantazji lewackich Żydów na temat Jedwabnego. Jest szansa, aby świat usłyszał prawdę pod warunkiem, że władze Polski wreszcie oprzytomnieją i odblokują badania historyczne, zaczynając od wznowienia prac ekshumacyjnych IPN. Jeśli będziemy mieli dowody w ręku, zmusimy oszczerców do odszczekania kłamstw. Ale powtarzam, nie zdobędziemy tych dowodów, dopóki ekshumacja IPN będzie zablokowana przez władze Rzeczypospolitej Polski. To nie jest zatem sprawa Żydów, to jest nasz polski problem i nikt za nas go nie rozwiąże.

Czy proces łomżyński w sprawie Jedwabnego był uczciwy? Czy była to raczej ubecka pokazówka? Jakie znaczenie śledztwa, aktu oskarżenia i samego procesu miał fakt, że głównym świadkiem aktu oskarżenia był ubecki konfident, z pochodzenia żyd?

Jeśli władze Polski pozwolą IPN na ekshumację, jeśli będziemy mieli pewność, że w stodole w Jedwabnem rzeczywiście leżą żydowskie spalone szczątki, możemy wtedy metodą porównawczą i wszystkimi innymi znanymi metodami badań historycznych ocenić, czy przeprowadzony w latach czterdziestych proces był typowa pokazówką, czy może jednak poruszał się w sferze faktów. W tej chwili za wcześnie na jakąkolwiek ocenę.

Z dr Ewą Kurek rozmawiała Aldona Zaorska.

Wywiad ukazał się w magazynie „Zakazana Historia”, kwiecień 2016

Przedruk za zgodą ze strony ewakurek.com.

Dr Ewa Kurek – historyk, autorka licznych książek – m.in. „Ucieczka z zesłania„, „Polacy i Żydzi: problemy z historią„, „Stosunki polsko-żydowskie 1939-1945„, „Rosji rozumem nie pojmiesz„, „Zaporczycy 1943-1949„, „Zaporczycy w fotografii 1943-1963„.




H. Miesięcznik WPIS: Wstrząsające, nowe zeznania świadków z Jedwabnego: „To byli Niemcy!"

"Małe dzieci wrzucali do stodoły – na górę, przez głowę, żeby prędzej. Główny oddział Niemców stał przed stodołą. Wrzask był niesamowity. Okropny."
„Polacy słusznie byli dumni z oporu, jaki stawiali nazistowskim okupantom, ale faktycznie podczas wojny zabili więcej Żydów niż Niemców.” To napisał Żyd judzący przeciw Polsce po całym świecie, również nad Wisłą. Napisał to niecały rok temu w niemieckiej gazecie „Die Welt”, ku uciesze jej czytelników, potomków wpychających do komór gazowych i wrzucających do pieców przodków autora tej ohydnej tezy. Autor ten nazywa się Jan Tomasz Gross – a któżby inny. Przedstawia się jako wybitny historyk amerykański, choć w Ameryce prawie nikt go nie zna. Głos tego człowieka za to jest niezwykle uważnie słuchany w Polsce i co dziwniejsze jego tezy są podejmowane i upowszechniane nie tylko przez nierzetelnych publicystów lub marnych wydawców, ale także przez naukowców, historyków z tytułami.

Jak choćby przez pana Andrzeja Friszke, profesora historii najnowszej, któremu nie od dziś niebywałą trudność sprawia dostrzeżenie jakichś pozytywnych cech w narodzie polskim. Te negatywne opinie wypowiada oczywiście z potrzeby naukowej, broń Boże z jakiej niechęci do Polaków. Z tej samej naukowej potrzeby porównuje w żywiącej się minioną sławą gazecie „Rzeczpospolita” PiS do PRL-u oraz wyraża pogardę dla polskiego ludu, jak też optuje za proniemiecką polską polityką historyczną – wyraźnie za nią tęskni. Tylko tak dalej, panie profesorze! Ordery czekają – tym razem w Berlinie. Przede wszystkim w Berlinie, ponieważ pan Friszke posługując się autorytetem pana Grossa wziął w solidną obronę Niemców usiłując łagodzić ich obraz jako morderców Żydów, przerzucając winę rzecz jasna na Polaków. Przy okazji skopał nieżyjącego już prezesa IPN prof. Janusza Kurtykę i jeszcze mocniej dopiero co mianowanego dr. Jarosława Szarka, który ośmielił się mieć wątpliwości w kwestii mordu w Jedwabnem i jak wiemy zaproponował dokładne przebadanie tej sprawy. Nowy prezes oczywiście popełnił błąd, bo nie zaakceptował autorytetu Grossa, który raz na zawsze obwieścił, że Polacy to mordercy. Panie Jarosławie, panie doktorze, czy to naprawdę tak trudno zrozumieć?

Chcąc pomóc nowemu prezesowi IPN i oczywiście Czytelnikom pozwolę sobie zacytować zeznania świadków mordu w Jedwabne, ludzi dziś oczywiście starszych, mieszkających obecnie na drugim kontynencie. Odnalazł ich Wacław Kujbida i nagrał oraz spisał opowieści naocznych świadków tragicznych wydarzeń. Opublikowano je w miesięczniku „Wpis” (nr styczniowy z 15 r.). Oto główne fragmenty:

 „Hieronima Wilczewska nie wygląda na swoje 80 lat. Szczupła sylwetka, elegancka sukienka, siwe włosy upięte wysoko w kok z tyłu głowy. Zawsze w ręce albo gdzieś obok nieodłączny różaniec.

- Urodziłam się i mieszkałam obok Jedwabnego, we wsi Kucze Wielkie – zaczyna opowieść pani Hieronima. Stamtąd chodziłam w niedziele i na nauki przedkomunijne do kościoła; wtedy, w ten czwartek też przyszłam z Kucz do Jedwabnego. Kiedy wchodziliśmy do kościoła, nic specjalnego nie spostrzegliśmy. Dopiero kiedy wyszliśmy z niego, zobaczyliśmy, że pędzą tłum ludzi do stodoły. Był wielki krzyk i zamieszanie. Podbiegliśmy wszyscy za nimi. Jak to dzieci. Ciągle ich widzę. Ciągle słyszę ten ich krzyk w mojej głowie. Co dnia i na nowo. I codziennie się za nich modlę. (…)

- Stłoczonych pędzili ich tam krzykami, do tej stodoły. Do środka. Starszych popychano jednych na drugich, a dzieci, które zostawały na końcu, wrzucali na samą górę. Ot tak, brali za kark, za ramię i wrzucali na sam wierzch.

- Kto? Cywile czy umundurowani? – pytam.

- Niemcy – pewnie i bez chwili namysłu odpowiada pani Hieronima. – To byli Niemcy. Mieli mundury Gestapo. Czarne mundury.

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to, co powiedziała pani Wilczewska, potwierdzało trop prowadzący do prawdziwych sprawców zbrodni. Wbrew powszechnemu mniemaniu w czasie II wojny czarne mundury nie były tylko w powszechnym użyciu SS, nosili je oficerowie i żołnierze tylko niektórych, specjalnych oddziałów, w tym Allgemeine SS, w tym Einsatzkommando SS Zichenau-Schröttersburg operujące na tych terenach pod dowództwem Hauptsturmführera SS Hermanna Schapera. O tym jednak ośmioletnie dziecko nie mogło wiedzieć. (…) Upewniam się, co do tych Niemców, pytając:

- I po jakiemu mówili?

- Po niemiecku. To byli Niemcy. Nawet twarzy nie mieli jak nasi ludzie. Jak Polacy. Wtedy, jak chciałam podać tym Żydom wody, to Niemiec szarpnął mnie, wrzeszcząc: „Raus, du verfluchte Scheisse!”, po niemiecku. Ale inny oficer podszedł do mnie i powiedział, ale nie po niemiecku, tylko po rosyjsku: „Przypatrzcie się teraz uważnie, co robimy. Bo jak skończymy to robić z Żydami, to to samo będziemy robić z wami, Polakami”. 

Dlaczego mówił po rosyjsku? Skąd się tam wziął Rosjanin w niemieckim mundurze? Trudno powiedzieć, ale wiadomo, że w latach 1939-1941 Gestapo ściśle współpracowało z NKWD w likwidacji podziemia i politycznej opozycji na terenach okupowanych przez Sowietów i przez Niemców.  (…)

- Jak już ich tam zagonili – wspomina dalej pani Hieronima -  to z takich długich karabinów zaczęli psikać na tę stodołę wodą. Jak to podpalili, to domyśliłam się potem, jak byłam starsza, że to musiała być benzyna, nie woda. Od razu się wszystko zajęło. Wkoło ten ogień tak poszedł… I ten krzyk tych ludzi w środku... Ten straszny krzyk! Ciągle to mam w uszach…

Starsza pani zaciska dłoń w dłoni. W jej opowieści wielokrotnie powraca tych kilka utrwalonych na zawsze w pamięci dziecka obrazów. I krzyk umierających, palonych żywcem ludzi. Wcześniej ośmioletnia dziewczynka chciała koniecznie podać wodę do picia ofiarom. Nie mogła, bo Niemcy ją odgonili - ta woda wraca również w opowieściach pani Wilczewskiej. Jako dziecko zapamiętała, że następnego dnia, po wygaśnięciu ognia i zawaleniu się resztek stodoły, niektóre z nadpalonych, nieludzko poparzonych ofiar jakimś cudem żyły jeszcze w tych popiołach, i że niemieckie oddziały otaczały kordonem to drgające w agonii ludzkie pogorzelisko, nie pozwalając do samego końca zbliżyć się tam nikomu. 

Pytam, czy ktoś przed nami nie próbował przeprowadzić z nią wywiadu. Było paru dziennikarzy. Zapisywali rozmowy, ale potem nigdy nic się nie ukazało. Dlaczego? Rozmawiamy o kamiennym pomniku, postawionym po wojnie przez mieszkańców w miejscu zbrodni. O tym, na którym napisano, że zbrodni dokonali Niemcy, a który - zniknął. Mówimy jeszcze o oszczerstwach zarzucających Polakom udział sprawczy, o absurdach tych kłamstw. Polacy w czasie szalejącego terroru niemieckiej okupacji nie mogli po prostu fizycznie poza kontrolą Niemców przeprowadzić na własną rękę tego typu akcji. (…)

 
Na zakończenie mówię pani Hieronimie o innej, napisanej po angielsku książce, przedstawiającej Polaków światu z podobnej perspektywy. To „Inferno of Choices” (Piekło wyborów), antypolska publikacja sponsorowana przez polskie MSZ i promowana oficjalnie latem 2012 r. przez polskie placówki dyplomatyczne za granicą. Również w kanadyjskiej Ottawie. Pani Wilczewska milczy zaszokowana. Ja po chwili też. Właściwie nie ma na to żadnych słów. Gdyby tylko te nieszczęsne ofiary mogły przemówić... Może kiedyś przemówią. Również i do oszczerców. Pani Hieronima apeluje do dziennikarzy o przekazywanie prawdy o Jedwabnem. (…)”

Jest również zeznanie drugiego świadka, umieszczone w tej samej relacji Wacława Kujbidy, zasłużonego działacza polonijnego walczącego jak może o dobre imię swego narodu, także na uchodźctwie. Oto obszerne fragmenty, również pochodzącego z miesięcznika „Wpis”:

„Dom państwa Boczkowskich znajdował się jakiś kilometr, półtora na południowy-wschód od miasteczka, pomiędzy Jedwabnem a wioską Grądy Małe. W ten czwartek, 10 lipca, 12-letni chłopiec, jak prawie codziennie, poszedł wraz z kolegą do Jedwabnego. Znaleźli się tam około drugiej po południu. Kiedy dochodzili do centrum, większość ludności żydowskiej już zgromadzono na rynku. Ale spędzanie ludzi trwało dalej.

            - Minęło zaledwie dziewiętnaście dni od wkroczenia na te tereny armii niemieckiej – przypomina Stefan Boczkowski. - Jak doszliśmy do okolic rynku zorientowaliśmy się, że pędzą na rynek ludność polską pochodzenia żydowskiego. Z okolicznych domów. Musieli to robić już wcześniej, od rana, bo jak przyszliśmy do Jedwabnego, to już było tam całkiem sporo ludzi zapędzonych. Do niektórych domów wracali po kilka razy, bo widocznie nikogo tam nie zastali za pierwszym razem.

- Kto? - pytam.

            - Niemcy. Wojsko niemieckie. To nie był tylko czysty Wehrmacht tylko Einsatzkommando. Takie specjalne oddziały do czystek etnicznych. Do Cyganów, Żydów, komunistów. Einsatzkommando, po prostu siły bezpieczeństwa. To Einsatzkommando szło zresztą po kolei, od Grajewa w stronę Jedwabnego. Byli w Wąsoszu, później w Łapach, w samym Białymstoku. Po kolei. Tak jak Niemcy wchodzili. Trzeba też wymienić Stawiski. Tam ich nie spalono w stodole, jak gdzie indziej, tylko rozstrzelano - to było dzień wcześniej albo dzień później niż w Radziejowie. A Radziejów był 7 lipca.

Znowu pytam o mundury, o kolor uniformów.

            - Te były różne. Były zielonkawe zwykłego feldgrau (oficjalna nazwa szarego i zielonego koloru mundurów Wehrmachtu – przyp. red. „Wpis”), czarne sił bezpieczeństwa i Gestapo. Jedni byli w butach, inni w kamaszach. Ale najwięcej było tego takiego zielonkawego feldgrau.

Mały Stefan biegał tam z kolegami, chodzili niespokojnie dookoła przez kilka godzin.

- Były wakacje. Przyglądaliśmy się temu wszystkiemu, spotkałem też innych naszych kolegów ze szkoły. Piotrek Dąbrowski, Henryk Mankiewicz. I nie tylko oni. Zresztą, wśród tych, których pędzili środkiem ulicy też widzieliśmy znajome osoby. Przecież wszyscy się tam znaliśmy. Widziałem jak prowadzili Bromsztejnów, Grądowskich. Bromsztejn bo do naszej klasy chodził, do piątej; to i rodzinę znałem.

Rodziny żydowskie prowadzili na rynek Niemcy. Ale mały Stefan Boczkowski zauważył też idącego z niemieckimi żołnierzami Polaka, właściciela małego warsztatu mechanicznego, do którego czasem chodził naprawiać rowery.

- Co pan z tymi Niemcami tu robi? – zapytał Stefan.

            -  Weszli do mojego domu i kazali iść ze sobą i pokazywać gdzie mieszkają Żydzi. Powiedzieli, że jak tego nie zrobię to zostanę natychmiast rozstrzelany. Pójdziesz teraz z nami i pokażesz, gdzie mieszkają Żydzi, których znasz. Jak nie, to kula w łeb! Mają ich prowadzić na jakieś roboty czy coś takiego.

Niemcy wybrali sobie z każdej większej ulicy po kilku mieszkańców i kazali im, pod groźbą śmierci, pokazać gdzie mieszkają ich sąsiedzi pochodzenia żydowskiego. Ten podły przymus stosowany był zresztą przez okupanta nie tylko w Jedwabnem. Cała diabelska machina tej wojny, morderstw i okupacji zarówno z niemieckiej, jak i sowieckiej strony, siała nienawiść również i w ten sposób, że szczuła na siebie różne, żyjące dotychczas przez stulecia obok siebie w symbiozie i spokoju grupy etniczne. Zresztą, czy tylko wtedy i tylko tam stosowano taką metodę?

Pod lufami niemieckich karabinów prowadzono więc Niemców do drzwi domów żydowskich, chociaż niektóre z tych domostw były już puste. Rodziny zdążyły albo uciec przed chwilą albo opuściły Jedwabne 19 dni wcześniej; ci zabrali się z uciekającymi Sowietami jako bardziej znaczni urzędnicy NKWD.

Chociaż nie dobrowolnie, to jednak ludzie szli nie próbując właściwie żadnych rozpaczliwych ucieczek, oczywistych jak by się wydawało, prób ratowania w takiej sytuacji swojego życia. Nie próbowali, bo oni po prostu nie wiedzieli, nie zdawali sobie sprawy z tego, że idą na śmierć. Niemcy okłamali ich i w tej, ostatecznej sprawie. Tak zresztą jak mieli już kłamać wszędzie i zawsze, w takich i podobnych sytuacjach, do końca wojny.

            - Nie  – potwierdza pan Stefan – nie wiedzieli. Niemcy mówili im, że będą ich przydzielać do jakichś prac, albo do porządkowych na rynku, albo do jakichś gałęzi przemysłu niemieckiego, zależnie od wieku. Tak samo mówili tym Polakom, którym kazali wskazywać te domy.

Wracam jeszcze pytaniem do tych oddziałów, prowadzących ofiary i do mieszkańców Jedwabnego.

            - Ilu było tych mieszkańców, których Niemcy zmusili do wskazywania domostw z rodzinami pochodzenia żydowskiego?

            - Na każdej głównej ulicy, w stronę rynku, prowadzono tych ludzi. Na Łomżyńskiej, Przytulskiej, Wiskiej, Przestrzelskiej. Tak się podzielili. Cztery, pięć głównych ulic. Było po trzech, czterech niemieckich funkcjonariuszy z bronią i po dwóch, trzech mieszkańców Jedwabnego. No, to łatwo policzyć. Ale Niemcy im nie pozwolili odejść, jak już doszli do rynku. Powiedzieli, żeby teraz zostali i z nimi pilnowali, żeby nikt się z tego rynku nie oddalił. I niektórym dali nawet kije do rąk. W każdym razie nie pozwalali tym mieszkańcom odejść.

- Ile osób pilnowano na rynku – pytam.

            - Może trzysta? Trzysta kilkadziesiąt? Ja nie liczyłem. Nikt wtedy nie liczył. Ale coś koło tego. Proszę zauważyć, że rok wcześniej, w 1940 roku, w czasie okupacji sowieckiej, kiedy przeprowadzono spis ludności w sowieckiej Republice Białoruskiej, do której zostaliśmy przyłączeni, wykazano około 500 osób pochodzenia żydowskiego w Jedwabnem. No to wtedy nie mogło być więcej na tym rynku niż około trzysta kilkadziesiąt osób.

Niemcy trzymali tych wszystkich ludzi na rynku bez jedzenia i picia przez kilka godzin. Dzieci zaczęły płakać. Okoliczni mieszkańcy zaczęli gromadzić się dookoła, ukradkiem, podawać wodę czy jakieś pożywienie. Niektóre z kobiet brały na rękę dziecko, żeby dać mu wody i uciekały z tym dzieckiem jak żołnierze nie widzieli.

            - Ratowali, jak tylko było można – mówi pan Stefan – mówienie, że mieszkańcy brali w tym wszystkim udział to jest nieprawda! Perfidne kłamstwo!

Tak było do godziny osiemnastej. W międzyczasie na rynku i obok zatrzymują się na krótki postój przejeżdżające ciężarówki i pojazdy oddziałów niemieckich, udających się na wschód, na front. Jedwabne znajduje się na ważnych w tych dniach szlakach frontowych: Grajewo – Radziłów – Przytuły – Jedwabne – Wizna -  Białystok. (…)

            - Wtedy to zrobiło się nagle na rynku gęsto od Niemców. Zielono od mundurów. Bo samo Einsatzkomando nie było wcale liczne. Może maksymalnie jakieś sto osób, razem z tym głównodowodzącym – rozważa pan Stefan.

Niemcy postanowili „zabawić się”, dodatkowo poniżając tych biednych ludzi. Najpierw kazali im śpiewać rosyjskie piosenki. Potem, na komendę, kazali wszystkim głośno krzyczeć: „..przez nas wojna...”

- … to wszystko było okropne, jeszcze te wrzaski, te krzyki na komendę, „...przez nas wojna! Przez nas wojna!...” – przypomina sobie, kręcąc głową mój rozmówca. – Potem kazali im rozbić pomnik Lenina. No więc rozbili go na kawałki, tylko popiersie i głowa zostały całe. Ale przy tym rozbijaniu to sami Polacy im pomagali. Dobrowolnie. Dopiero potem rozpoczął się ten marsz. Marsz śmierci jak ja to nazywam. Niemcy kazali im nieść po kawałku z tego rozbitego pomnika Lenina. Popiersie, bo było ciężkie, to niosło dwóch. Młodszych.

W ten sposób, poganiany przekleństwami, ruszył ten pochód śmierci w kierunku stodoły. Ledwie żywi ludzie, z tobołkami, kobiety z dziećmi na ręku.

            - Wszystko otoczone było przez Einsatzkomando. Uzbrojeni w karabiny, automaty, pistolety za pasem. Nawet tych dwudziestu kilku Polaków, co ich zabrali do pilnowania, to oni też byli otoczeni przez tych Niemców.

            - Mieli broń?

            - Polacy? Skądże! Jak mogli mieć broń? Gdyby choć wtedy zorientowali się, co ich czeka. Pewnie tłum rzuciłby się, ławą, do ucieczki, bez względu na konsekwencje. Pewnie ktoś by się uratował. Ale szli przecież „do pracy”. Dopiero gdy doszli do stodoły, może zaczęli sobie zdawać sprawę z grozy sytuacji. Ale pewnie też nie do końca. Niemcy zaczęli ich kolbami, uderzeniami wpychać do środka. Rozległ się jeszcze większy krzyk, lament, płacz. Starsi inaczej, młodsi trochę inaczej. Kobiety z tobołkami krzyczały, ciągnąc za sobą dzieci. Płakały przeraźliwie. Mężczyźni chyba zresztą też – przerywa na chwilę pan Stefan – mniejsze dzieci to Niemcy nawet wrzucali do środka. Na górę, przez głowę, żeby prędzej.

            - Myśmy stali z jednej strony stodoły oglądając to wszystko – zaczyna znowu swoją opowieść pan Boczkowski. – Jak już chyba wszystkich wepchnęli, to słuchać było takie trzaski. Takie jakby metal uderzał o metal. Nie wiedziałem co się z drugiej strony działo ani w środku, ale to pewnie musiały być strzały. Teraz, po latach, przy ekshumacji, odkryto te łuski po pociskach, około dwieście. To Niemcy wtedy musieli strzelać. Przecież ani Żydzi ani Polacy nie mogli mieć przy sobie żadnej broni! Potem zamknęli te wierzeje i podparli je jeszcze od zewnątrz takimi słupami. Żeby się nie otwarły pod naporem. Potem, do tyłu, z boku stodoły, podjechała taka furgonetka, samochód dostawczy z żołnierzami. Kilku ich tam było i zaczęli wynosić jakieś naczynia i chodzić z nimi. Nie wiedziałem co tam było. Nikt nie wiedział, bo daleko staliśmy. Ale trudno się nie domyślić. Potem pojawił się ogień. I to nie w jednym czy drugim miejscu, ale od razu dookoła. Taki wieniec ognia. I krzyk okropny: „pali się!!!”...

- Gdzie byli wtedy Niemcy – upewniam się – dalej otaczali stodołę?

            - Główny oddział to stał tutaj, z przodu, a tam z tyłu pewnie też byli. Nie wiem, bo nie mogliśmy tam podejść. Krzyk, wrzask był niesamowity. Okropny. Jak te bierwiona, dachy zaczęły się walić w ogniu na dół, to myj już odeszliśmy. Akurat słońce wtedy zaszło. Ten słup dymu. Ogień. I ten swąd palonego, ludzkiego tłuszczu, tych warstw ludzkich…

W dalszej rozmowie przypominam panu Stefanowi „książki” i „opracowania historyczne” na temat Jedwabnego. Denerwuje się:

            - Leszek Dziedzic z Przestrzela? Jaki świadek?  Przecież on nawet jeszcze nie urodził się wtedy. Jeszcze go na świecie nie było. Urodził się w 58-ym albo 59-ym. Nawet się znamy. Jemu babcia opowiadała jak to mieszkańcy palili?! Kobiety, mieszkańcy z siekierami, nożami?! To nieprawdopodobne! Niemożliwe! Nie do pomyślenia! To jest okropny fałsz historyczny!

Rozmawiamy jeszcze o podobnych „świadkach zbrodni w Jedwabnem”, którzy nic nie widzieli na własne oczy, bo albo jeszcze się nie urodzili, albo nie było ich na miejscu. Pan Stefan opowiada ilu Żydom udało się uciec przed zapędzeniem na rynek Jedwabnego i którym z nich pomagano potem się ukryć - w okolicznych lasach, czy nawet wsiach i zagrodach.

            - Uciekli też do naszej stodoły, do naszej wsi. U nas było czterech. Z Bromsztejnów i jacyś drudzy. Paru znalazło schronienie w Zanklewie u naszych kuzynów, niejakich Dobkowskich. Oni ukrywali na przykład cała rodzinę Lewinów. Z kolei w Przestrzelu, u Biedrzyckich, ukrywano też parę osób a i krewni Dobkowskich, też Dobkowscy, ale z Przestrzela, przechowywali jakąś rodzinę.

Ryzykowaliśmy wiele, życie nas wszystkich, ale przecież nie mogliśmy odmówić. Przechowywaliśmy ich parę dni. Oni potem poszli, po nocach, w stronę Biebrzy. Do znajomych i rodzin.

Ale na przykład Dobkowscy z Zanklewa to przechowali całą rodzinę Lewinów aż do połowy 1944 roku. Prawie przez trzy lata. Zrobili im taki bunkier, koło chaty. I tam zanosili im żywność, wodę.

Cała wieś, całe Zanklewo wiedziało, że ci Janina i Bolesław Dobkowscy ukrywają Żydów, ale nikt nic nie powiedział i nie doniósł do Niemców. Inaczej Niemcy zabiliby wszystkich, spalili chałupy i jeszcze ubili ziemie łopatami. Dobkowscy mieli taką stara babcię, to jak Niemcy pojawiali się w pobliżu, to ona zaraz zaczynała tkać na wrzecionach i głośno śpiewać różne pieśni kościelne. Pewnie, żeby dać znać tamtym, żeby się nie ruszali i żeby odwrócić uwagę Niemców… Po 44 roku oni uciekli za Biebrzę, potem Rosjanie im ułatwili i oni wyjechali do Izraela. Tamci, starzy Lewinowie już nie żyją, ale ten ich syn, Jasiu Lewin, to przyjeżdżał do Jedwabnego z Izraela zawsze, jak mógł. W odwiedziny i z prezentami dla kogo mógł. Janina i Bolesław już też nie żyją, ale ich syn, Wicek Dobkowski pojechał do Izraela i posadził tam to drzewko. Bo cała ich rodzina dostała medal.

            Żegnamy się panem Stefanem Boczkowskim. Odchodzi w mrok warszawskiej ulicy. Jakie to ważne – myślę – jakie to ważne, że spotkaliśmy tego człowieka i możemy zapisać jego świadectwo. Na przekór szafarzom, handlującym cudzymi nieszczęściami i śmiercią.”

 

Takie właśnie dramatyczne wspomnienia dawnych mieszkańców gminy Jadwabne spisał Wacław Kujbida. Opublikowaliśmy je kilkanaście miesięcy temu, pan Wacław prezentował też film z rozmów ze świadkami z Jedwabnego, prawdziwymi świadkami, nie tymi od Grossa. Kto się nimi zainteresował? Może wybitny historyk współczesności prof. Friszke? Nie, to są tzw. niewygodni świadkowie, bo podkopują uświęconą przez poprzedni układ polityczny wersję historii zamieniającej ofiary w katów. Jest to działanie w dalszym ciągu niekaralne. Tak jak w ogóle zdrada w Polsce.

Leszek Sosnowski

Do artykułu wykorzystano fragmenty artykułu Wacława Kujbidy z miesięcznika „Wpis” (nr 1/2015)


Czy można oskarżać "Polaków" o zbrodnię w Jedwabnem?

Niedawno pewien znany historyk wyraził w telewizji pogląd, że choć inspiratorami i organizatorami mordu na Żydach w Jedwabnym byli Niemcy, to wykonali go Polacy. Wartość informacyjna tej opinii jest taka, jak innej, też popularnej, że choć inspiratorem i organizatorem zbrodni na Polakach, na ziemiach pod okupacją ZSRR w latach 1939-1941, byli Sowieci, to dokonali ich przy pomocy Żydów. W obu przypadkach użyto dużego kwantyfikatora – w domyśle, wszyscy członkowie zbiorowości. W Jedwabnym udział w zbrodni wzięło kilkadziesiąt osób spośród wielotysięcznej populacji tej dużej wsi i okolic. Podobnie współpraca z sowieckim aparatem terroru objęła tylko pewną część ludności żydowskiej.

Kiedy można mówić o odpowiedzialności zbiorowej? Po pierwsze, kiedy większość zbiorowości bierze bezpośredni lub nawet pośredni udział w zbrodni. Zatem, oskarżając Żydów o udział w zbrodniach sowieckich lat 1939-1941, trzeba by wykazać uczestnictwo w nich znacznej części tej społeczności. Po drugie, kiedy dokonują jej, przy poparciu ludności, instytucje państwa. Legalnym rządem RP był rząd w Londynie i jego agendy w kraju, należałoby więc wykazać, że zbrodnia była wynikiem jego polityki. Jeśli tak nie było - że społeczeństwem mass działało wbrew tej polityce. Dopóki się tego nie wykaże, dopóty mamy do czynienia z intelektualnym nadużyciem.

Użycie dużego kwantyfikatora sprawia, że odium moralne za zbrodnie spada na zbiorowość, a nie na osoby, które w jej dokonały. Obarczenie społeczności żydowskiej winą za współdziałanie z sowieckim okupantem naraża wypowiadającego taki pogląd na zarzut antysemityzmu. Sugeruje to moralną współodpowiedzialność za Holocaust – sytuacja bardzo niezręczna. Użycie dużego kwantyfikatora w odniesieniu do pogromów lata 1941 roku część wpływowych kręgów opiniotwórczych uznaje za przejaw nonkonformizmu i odważne obalanie polskich narodowych mitów - sytuacja nader wygodna.

Duży kwantyfikator jest stałą częścią stereotypów, tj. uproszczonych, często błędnych wyobrażeń, jakie jedne grupy narodowe lub religijne żywią o innych. Osoby „oświecone” przypisują skłonność do steoretypizacji ludziom „ciemnym”. Intryguje, kiedy sami socjologowie i historycy tworzą stereotypy. Szczególnie, kiedy są negatywne i dotyczą własnego narodu. Skłonność do negatywnej stereotypizacji „swoich” byłaby wdzięcznym tematem badań socjologicznych.

Żaden naród nie wyjdzie obronną ręką, gdy oceni się go anielską miarą. W czasach okupacyjnego zamętu do głosu dochodzą różni ludzie i różne motywy. Źle, gdy jałowa moralistyka wypiera rzetelną analizę. W efekcie, mamy tanią ideologię i czarny PR. A przecież wypowiedź owego historyka jest umiarkowana. Są tacy, którzy w Jedwabnym chcieliby widzieć Niemców, jako tych, którzy tylko „przyzwalali”.



4. ..............BLISKO UCHA MALUCHA + m.in oferty polskiego radia

Polskie Radio, ku mojemu zaskoczeniu, skorzystało z rozwoju CYFRYZACJI: jest 12 stacji, każda ma swoją ramówkę, patrz InternetBajkiRadioPL.html.
Stacje (m.in. dla dzieci) można słuchać przez telefon komórkowy. Stacje gromadzą niemałe zasoby w archiwach cyfrowych. Ciekawe audycje można zatem "odsłuchać" na życzenie.
W internecie są treści edukacyjne i wychowawcze. Zachęcam do dzielenia się informacjami tego typu.



Modę należy postrzegać w szerszym konktekście

Mody w medycynie występują tak samo, jak mody na określoną sztukę, nawet piosenkę czy ubrania dla kobiet. Wszystkie te mody są tworzone przez określone koncerny mające na celu wzrost dochodu.
Proszę zauważyć najpierw w latach 60 -tych ubiegłego wieku wprowadzono modę mini, a po 10 latach na maxi. Gdyby było odwrotnie to panie obcinałyby tylko spódniczki. A tak musiały kupować nowe.
 
W medycynie to samo się dzieje
Wprowadzając na rynek jakiś preparat, koncern poprzedza go silną reklamą. Jak wykazują badania spora cześć takich prac jest robiona na zamówienie.
Dodatkowo należy podkreślić występowanie tzw. duchów pisarskich. W latach 90-ych ubiegłego wieku firma Wyeth Pharamceuticals, przygotowała  40 prac bardzo zachęcających do terapii hormonalnej kobiety  przed i w czasie menopauzy. Sprzedaż tych leków przyniosła firmie w ciągu kilku lat ponad 2 miliardy zysku.
Jednak już w 2002 roku okazało się, że stosowanie tych leków zwiększa w znacznym stopniu występowania u kobiet raka piersi, udaru mózgu i zawałów serca. W  chwili obecnej już 8400 kobiet złożyło pozwy  przeciw Wyeth Pharm. W czasie rozprawy wyszło na jaw, że firma opłaciła specjalną instytucję reklamową  DesingeWrightdo stworzenia odpowiednich prac. Prace te ukazały się aż w 18 prestiżowych czasopismach medycznych. Ciąg dalszy znany.
Niestety w Polsce, nadal z byle jakiego powodu, Panie są faszerowane hormonami. Minęło 20 lat, a powyższa informacja nie dotarła do Izb Lekarskich w celu informacji swoich członków. Izby zajmują się handlem szczepionkami.  I jak do tej pory żadna nie ujawniła powiązań jej przedstawicieli z przemysłem farmaceutycznym. A minęło już kilka lat od takich wniosków środowiska.
Sam musisz odpowiedzieć sobie na to proste pytanie; dlaczego  nie ujawnia się  związków z przemysłem Zarządów Izb.?
Trudno się więc dziwić, że lekarze mając procedury, mniej lub bardziej bezmyślnie przepisują kobietom hormony.
Zdziwienie budzi także reklamowy zakres stosowania różnych preparatów w lecznictwie. Wg reklam wielkim problemem są “choroby “ prostaty u mężczyzn. Stąd wezwania  i reklama telewizyjna strasząca konsekwencjami nieleczenia tego narządu. Ale jak wytłumaczyć fakt, że w Polsce ponad 80 % leków przepisywanych na powiększenie prostaty to tabletki tzw. śliwy afrykańskiej,  a w Niemczech preparat ten stanowi mniej aniżeli 5% sprzedawanych leków, na tę samą dolegliwość.
Albo inny problem z męską prostatą. W Polsce reklamy i lekarze oraz przedstawiciele NSZ namawiają do badania PBS, wydając na to masę kasy podatnika, a na zachodzie wiadomo, od co najmniej 15 lat, że badanie to jest praktycznie całkowicie bezużyteczne, w określaniu stanu zdrowotnego prostaty.? A już w żadnym przypadku nie powinno wykonywać się tzw. profilaktycznych biopsji prostaty.

Poniżej przytoczę kilka danych dotyczących tzw. badań medycznych, przeprowadzanych rzekomo w trosce o zdrowie ludności

1956 --        Armia Stanów Zjednoczonych rozpuszczała komary zakażone żółtą febrą nad Savannah, Georgia i Avon Park, Floryda.  Po każdym teście agenci wojskowi udając pracowników publicznej służby zdrowia badali efekty zakażenia na ofiarach.
 
1960 --         Armia ACSI upoważniła do testowania LSD na terenie Europy -Projekt THIRD CHANCE oraz Azji - Projekt DERBY HAT
http://www.theforbiddenknowledge.com/hardtruth/mind_control_index.htm
http://www.rense.com/general36/history.htm
 
1962 --         Dopiero po eksperymencie przeprowadzonym w 1962 roku postawiono wymóg prowadzenia badań w trzech fazach. Eksperyment polegał na testowaniu na dzieciach leku przeciwko trądzikowi. Testu nie przerwano nawet w sytuacji wystąpienia u połowy badanej grupy dzieci, ciężkiego uszkodzenia wątroby.
 
1963 --         W 1963 roku ten sam, Chester M. Southam wstrzykiwał żywe komórki raka  22 murzyńskim staruszkom  w żydowskim szpitalu w Brooklinie  W nagrodę awansował na prezydenta American  Cancer Society.
http://cancerstemcellnews.blogspot.com/2008/12/csc-hypothesis-recalling-some-history.html
http://www.nytimes.com/2009/08/25/health/25nile.html
 
W tym samym roku “naukowcy” z Uniwersytetu  w Waszyngtonie naświetlali promieniami rtg  jądra 232 więźniów. Chodziło o sprawdzenie, jakie będą skutki dla przyszłego potomstwa. Nigdy nie analizowano dalej tego eksperymentu.
 
  W 1963 roku Saul Krugma celowo zarażał dzieci upośledzone umysłowo, wirusem żółtaczki otrzymanym z odchodów ludzi chorych.  Celem było “śledzenie przebiegu choroby”. Czyli robił dokładnie to samo co 160 lat wcześniej niejaki Jenner rozsmarowujący łajno z kopyt końskich na skórze dzieci, jako szczepienie przeciwko ospie.
http://en.wikipedia.org/wiki/Saul_Krugman
http://library.med.nyu.edu/library/eresources/featuredcollections/krugman/index.html
Jaśkowski J. -”Szczepienia 300 lat oszustw. OSPA.
 
  Naczelny endokrynolog, dr Carl Heller dawał 67 więźniom z Oregon State, po 5 dolarów miesięcznie za możliwość napromieniania ich jąder.  Za vasectomię [przecięcie powrózków nasiennych] więźniowie dostają dodatkowo 100 dolarów.
  W czasopiśmie Pediatria “naukowcy” z Uniwersytetu w Kalifornii opisali eksperyment pomiarów ciśnienia krwi wewnątrz-tętniczego u dzieci od pierwszej do 48 godziny po urodzeniu.
 
  Kompania Chemiczna płaciła prof. Kligman 10000 dolarów za testowanie dioksyn składnika tzw. Agent Orange. Profesor przeprowadzał test na 60 więźniach. W 1980 r. testowane “króliki” pozywały prof Kligmana do sądu . Do powikłań, jakie wystąpiły można zaliczyć toczeń i zmiany psychiczne.
http://www.ijtrichology.com/article.asp?issn=0974-7753;year=2010;volume=2;issue=1;spage=69;epage=69;aulast=Verma
http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC3002422/
 
Armia USA płaciła wymienionemu prof. Kligmanowi za eksperymenty polegające na określaniu jak skóra broni się przed skażeniem chemicznym. Efektem była produkcja kremu Retin -A . Krem przeciwko trądzikowi.
http://www.nytimes.com/2010/02/23/us/23kligman.html?pagewanted=all
 
   W badaniu opisanym w Journal od Clinical Investigation “naukowcy” wstrzykiwali ciężarnym kobietom radioaktywny kortyzol w celu sprawdzenia, czy przechodzi przez barierę łożyskową.
           W Kaliforni sparaliżowano  64 więźniów po podaniu im preparatów zawierających sukcynylocholinę. Pięciu więźniów, którzy odmówili udziału w eksperymencie na wniosek “góry” poddano działaniu narkotyków, co dało “badaczom” możliwość dalszego prowadzenia eksperymentu.
1969 --         W 1969 roku, w Milledgeville w stanie Georgia,  eksperymentalne leki były testowane na dzieciach upośledzonych umysłowo.
 
1970 --         Armia USA zintensyfikowała badania nad DNA. Projekt miał na celu wybiórcze eliminowanie konkretnych grup etnicznych, które są podatne na różnice genetyczne DNA. Eksperyment przeprowadza się pod pretekstem badań nad wyeliminowaniem raka np. piersi u kobiet. Takie testowe badania przeprowadza się także wPolsce m.in w Szczecinie reklamując je jako sukces medycyny. Badania prowadzono pod pretekstem wykrywania raka piersi.  Szczecin był pierwszym miastem “wojskowym” w którym stacjonowała brygada „polsko-natowska”. Podobne badania po kilku latach przeprowadzano także w Gdańsku
 
1970 -- W 1978 roku CDC rozpoczęło eksperymenty ze szczepionką na zapalenie wątroby typu B.  Prof. Wilk Szumuness z Akademii Zdrowia Publicznego z Kolumbii zrobił szczepionki z krwi zakażonych homoseksualistów z Nowego Jorku. Następnie pasażował tak otrzymany preparat na szympansach. W ten sposób znaleziono HIV i wytworzyła się opinia, że to pochodziło od szympansów. Szczepionkę testowano na homoseksualistach, u których po pewnym czasie znacząco częściej rozpoznawano mięsaka Kaposiego i Mycoplasma Penetrans oraz nowy typ opryszczki wirusowej. Choroby te zazwyczaj nie występowały u młodych kobiet. Tak powstał AIDS.
http://en.wikipedia.org/wiki/Wolf_Szmuness
http://www.sourcewatch.org/index.php?title=AIDS_conspiracy
http://www.nytimes.com/1982/06/08/obituaries/dr-wolf-szmuness-is-dead-at-63-an-epidemiologist-and-researcher.html
 
1980 --  Badania wykonane w 1980 roku udowodniły, że 20 % biorących udział w tym  eksperymencie, nowojorskich homoseksualistów było nosicielami HIV. Pierwszy rozpoznany przypadek AIDS zanotowano w San Francisco.
  CDC potwierdziło w 1981 r., że 30% osób biorących udział w nowojorskim eksperymencie ze szczepionkami tzw. B,  są nosicielami HIV.
 
1987 --   Departament Obrony przyznaje, że pomimo podpisania konwencji o zakazie broni biologicznej nadal istnieje 127 ośrodków badawczych testujących broń biologiczną w uczelniach całego kraju.
Ten krótki przegląd eksperymentów przeprowadzanych na ludziach niczym się nie różni od tych prowadzonych w obozach koncentracyjnych. Jak widać wszystko zależy od punktu siedzenia. Dodatkowo widoczne jest angażowanie armii w takie działania. Wiadomo, na rozkaz najtaniej uzyskać „ochotnika”.
 
Innym tematem pokazującym manipulację koncernów jest żywność
Z przecieków prasowych wynika, że w najbliższym czasie rozpoczną się zwykłe wojny o jedzenie i wodę a nie ropę. Stąd monopole żywnościowe w rodzaju Monsanto - DuPont. Koncerny te posiadają lub w najbliższym czasie będą posiadały całkowitą kontrolę nad żywnością. Stąd te przygotowania do przedłużenia czasu konserwowanej, ale mało wartościowej żywności.
Co tracimy objadając się produktami zawierającymi konserwanty czy pijąc tzw. mleko z kartonika. Pisałem już o tym kilkakrotnie.
http://www.polishclub.org/author/jjaskowski/
http://www.polishclub.org/2016/01/15/dr-jerzy-jaskowski-jezeli-chcesz-miec-zdrowe-dzieci-wnuki-przeczytaj/
http://www.polishclub.org/2016/01/15/dr-jerzy-jaskowski-jezeli-chcesz-miec-zdrowe-dzieci-wnuki-przeczytaj/
 
Dlaczego musimy pić świeże mleko od krowy?
A no dlatego, że bez najmniejszej wątpliwości jest to jedyne, najtańsze i najlepiej przyswajalne źródło białka na świecie.
Między bajki należy włożyć te wszelkie dezinformacje, jakoby starsi ludzie nie mogli jadać przetworów mlecznych. Mam sporo pacjentów, którzy pomimo przekroczenia 70 -tki spokojnie piją mleko, jedzą zrobione przez siebie twarożki i mają się doskonale.
Mleko jest także jedynym źródłem łatwo przyswajalnych witamin np. A oraz wapna. Po homogenizowaniu wapno z mleka wcale nie chce się wchłaniać do organizmu. Dlatego w niektórych krajach powstają automaty do sprzedaży świeżego mleka. Na pewno w Polsce tak szybko to nie powstanie, ponieważ przemysł mleczny jest zdominowany przez obcy kapitał, a ten zupełnie nie jest zainteresowany zdrowiem mieszkańców kraju nad Wisłą. Wystarczy popatrzeć na półki w hipermarketach.
Picie surowego mleka ma także znacznie profilaktyczne. Stwierdzono, na podstawie badań populacji japońskiej, że od czasu wprowadzenia tzw. amerykańskiej technologii mlecznej nastąpił prawie 25 krotny czyli 2500% wzrost raka prostaty. Badania przeprowadzone przez zespół Davaasambuu polegajace na analizie danych z 36 lat doprowadziły do wniosku, że właśnie wprowadzenie mechanicznego udoju praktycznie przez 10 miesięcy w roku, nie patrząc na okres cielenia, powodują, że do mleka dostaje sie znacznie więcej estrogenów aniżeli w tradycyjnym systemie dojenia. A wiadomo, że estrogeny są odpowiedzialne za raka prostaty.
Wyniki tych badań potwierdziły dane z Mongolii, gdzie obowiązuje tradycyjny sposób dojenia krów. Okazało sie, że społeczeństwo mongolskie jest praktycznie wolne od raka prostaty.
Stwierdzono jednoznacznie, że mleko krów dojonych naturalnie różni się zawartością estrogenów aż 33 krotną wielkością. Mleko z hodowli przemysłowej, a tylko takie występuje teraz w polskich sklepach, ma 3300 % więcej estrogenów aniżeli mleko tradycyjne. Stąd m.in epidemia raka prostaty.
 
To samo dotyczy dezinformacji o jajkach
Od 1961 roku, ubiegłego wieku, z powody kryzysu w przemyśle drobiarskim w USA, zaczęto reklamować szkodliwość jedzenia jajek z powodu zawartości w nich cholesterolu. Dorobiono legendy, że żółtko jest szczególnie niebezpieczne dla człowieka,  ponieważ wysoki poziom cholesterolu we krwi nie tylko uszkadza serce ale dodatkowo podnosi ryzyko cukrzycy.
Pomimo, że była to ewidentna fikcja wręcz oszustwo, to odpowiednio prowadzona kampania, nie tylko w USA  ale i w Europie, doprowadziła do ograniczenia spożycia jajek, z oczywistą szkoda dla ludności.
I tutaj wychodzi szydło z worka.
Pomimo, że był to okres ochłodzenia stosunków w krajami sowieckimi, to akurat ta informacja została szeroko nagłośniona. Żadnemu z tzw. profesorków socjalistycznych, nie przyszło do głowy zakwestionowanie tego paradygmatu. Wręcz przeciwnie, wpajano, gdzie się tylko dało, wszelkimi sposobami związek pomiędzy cholesterolem, jajami i chorobami układu krążenia. Te  opowiadane w mass mediach bajki, nigdy nie były poparte żadnymi dowodami medycznymi czy naukowymi. Polscy aktorzy tych bajek sam nigdy nie przeprowadzali odpowiednich badań. Ale awansowali. To samo sie dzieje z dzisiejszymi dealerami szczepionkowymi. Brak badań i dofinansowywanie przez koncerny.
 
A co mówi na temat jajek nauka?
Okazuje się, że 30% zawartości tłuszczu w jaju to jednonienasycone kwasy tłuszczowe MUFA oraz wielonienasycone kwasy tłuszczowe PUFA,  bardzo zdrowe dla serca.
To oczerniane przed 50 laty żółtko, jest najzdrowszą częścią jajka, zwierającą m.in witaminy A, D, E, K, B-12, tłuszcze omega - 3, przeciwutleniacze, kwas foliowy oraz keratenoidy.
Jaja zmniejszają apetyt czyli są doskonałymi produktami na odchudzanie.
Badania wykazały, że można zjadać spokojnie dwa jaka dziennie, przez 7 dni w tygodniu przez cały miesiąc i zarówno ciśnienie tętnicze jak i cukrzyca typu-2 ulega nie tylko sie nie pogarszają ale ulegają znaczącej poprawie.
Biotyna, witamina z grupy B  pomaga w metabolizmie kwasów tłuszczowych i glukozy. Jest szczególnie wskazana do przyjmowania w okresie ciąży, a nie tabletki.
Badanie DIABEGO wykazało, że konsumpcja dwu jajek dziennie  przez cały tydzień poprawia metabolizm glukozy. Mamy obecnie kolejną akcję zwalczania cukrzycy. W żadnym wystąpieniu nie słyszy się o naturalnych metodach postępowania w cukrzycy typu 2. Czyli jest to po prostu medycyna strachu i naganianie do zakupów kolejnej chemii medycznej.
Badania przeprowadzone na 1152 uczestnikach  w wieku od 20 do 84 lat wykazały, że konsumpcja jaj wpływa pozytywnie na ciśnienie krwi. Osoby które jadły więcej jaj, były o 46% mniej narażone na nadciśnienie od tych, które prawie nie jadły jajek.
Niestety jest pewien problem.
Gotowanie jaj na twardo znacznie zmniejsza ich wartość odżywczą.
I tak, po ugotowaniu jajo traci w porównaniu ze surowym aż.
36 % witaminy D,
33 % omega -3.
33 % kwasu dokozheksaenpwegp,
30 % luteiny,
20 % choliny,
19 % cynku,
Także opowiadanie o skażeniu jaj bakteriami jest mocno przesadzone. Badania wykazały, że tylko jedno na 30 000 jest skażone. Ale mycie jaj detergentami właśnie ułatwia penetrację bakterii.

Reasumując

Możemy śmiało zjadać jaja praktycznie ile chcemy. Brak jakichkolwiek prac naukowych stwierdzających, że konsumpcja jaj szkodzi.
Jaja należy spożywać najlepiej w postaci kogla-mogla, szczególnie dla dzieci i kobiet w ciąży. Dawniej się po prostu wypijało jajko.
Jaja koniecznie kupować u gospodarzy, u których kury znajdują się na wybiegu, a nie w klatkach.
 
Poza tym musisz pamiętać Dobry Człeku, że ten cholesterol z jaj nie ma żadnego związku z tym, który masz we krwi. Ten we krwi pochodzi z produkcji Twojej wątroby i jest wytwarzany z powodu nadmiaru węglowodanów.
Od ok. 10 lat, wreszcie zmieniono tzw. piramidę żywności i przestano truć ludność. Ok. 50% energii powinno pochodzić ze spalania tłuszczy, a tylko ok. 20 % z węglowodanów.
Nie daj się więc ogłupiać ”informacjami” o rzekomej szkodliwości jaj.
 
A tak na marginesie, dlaczego oficjalne biuletyny medyczne w Polsce nie podają tych danych?
Od razu masz odpowiedź komu one służą.






 - - END