Nasi Patroni: Alojzy i Maria Quatrocchi
Fragmenty
z książki Ludmiły Grygiel. Biblioteka
„WIĘZI” Warszawa
„Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (Łk 18, 8). Pytanie Jezusa, zamykające przypowieść, która mówi o tym, że trzeba „zawsze się modlić i nie ustawać” (Łk 18,1), porusza nasze sumienia. Po tym pytaniu nie następuje odpowiedź - ma ono bowiem pobudzić do myślenia każdą osobę, każdą wspólnotę kościelną, każde pokolenie. Każdy z nas sam musi znaleźć na nie odpowiedź. Chrystus chce nam przypomnieć, że celem życia człowieka jest spotkanie z Bogiem, i w tym kontekście pyta, czy kiedy On powróci, znajdzie dusze gotowe Go przyjąć, aby razem z Nim wejść do domu Ojca. Dlatego też mówi do wszystkich: „Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny” (Mt 25, 13).
Drodzy bracia i siostry! Drogie rodziny! Spotkaliśmy się dzisiaj z okazji beatyfikacji dwojga małżonków: Alojzego i Marii Beltrame Quattrocchi. Przez ten uroczysty akt Kościoła pragniemy ukazać przykład pozytywnej odpowiedzi na to pytanie Chrystusa. Taką odpowiedź dało dwoje małżonków, żyjących w Rzymie w pierwszej połowie dwudziestego wieku, stulecia, w którym wiara w Chrystusa poddana została ciężkiej próbie. Nawet w owych trudnych latach małżonkowie Alojzy i Maria nie pozwolili zgasnąć światłu wiary - lumen Christi - i przekazali je czwórce swych dzieci; troje z nich jest dziś w tej bazylice. Moi drodzy, wasza matka tak o was pisała: "wychowujemy ich w wierze, aby poznali Boga i kochali Go". Ale ten żywy płomień wiary wasi rodzice przekazywali także przyjaciołom, znajomym, kolegom... A teraz z Nieba darują go całemu Kościołowi.
Trudno byłoby znaleźć szczęśliwszą i bardziej wymowną okazję, niż dzisiejsza beatyfikacja, by uczcić dwudziestolecie adhortacji apostolskiej Familiaris consortio. Dokument ten, który i dzisiaj jest bardzo aktualny, przedstawia znaczenie małżeństwa i zadania rodziny, a zwłaszcza wzywa do szczególnego zaangażowania na drodze do świętości. Małżonkowie są do niej powołani mocą łaski sakramentu, która „nie wyczerpuje się w samym sprawowaniu sakramentu małżeństwa, ale towarzyszy małżonkom przez całe ich życie" (Familiaris consortio, 56) Piękno tej drogi jaśnieje w świadectwie błogosławionych Alojzego i Marii, wzorowej pary Włochów, przedstawicieli narodu, który tak wiele zawdzięcza małżeństwu i opartej na nim rodzinie.
Małżonkowie ci w świetle Ewangelii i z wielkim ludzkim zaangażowaniem przeżywali swoją miłość małżeńską i służbę życiu. Z pełną odpowiedzialnością podjęli zadanie współpracy z Bogiem w przekazywaniu życia i poświęcili się wielkodusznie dzieciom, wychowując je i kierując ich drogami, by doprowadzić je do odkrycia Bożego planu miłości wobec nich. Z tej żyznej gleby duchowej wyrosły powołania do kapłaństwa i życia konsekrowanego, ukazujące, jak głęboko łączą się ze sobą i wzajemnie oświecają małżeństwo i dziewictwo, wspólnie zakorzenione w oblubieńczej miłości Boga.
Inspirowani słowem Bożym i świadectwem świętych, ci błogosławieni małżonkowie przeżywali swoje zwyczajne życie w sposób nadzwyczajny. Wśród radości i trosk normalnej rodziny potrafili wieść życic o niezwykłym bogactwie ducha. Jego ośrodkiem była codzienna eucharystia, z którą łączyło się dziecięce oddanie Najświętszej Maryi Pannie, wzywanej w modlitwie różańcowej odmawianej co wieczór. Szukali też rad u światłych kierowników duchowych. Dzięki temu potrafili towarzyszyć dzieciom w wyborze powołania, ucząc je oceniania każdej sprawy zgodnie z miarą „od dachu w górę”, jak często powtarzali.
Bogactwo wiary i miłości małżonków Alojzego i Marii Beltrame Quattrocchi jest żywym przykładem tego, co Sobór Watykański II mówi o powołaniu wszystkich wiernych do świętości, precyzując, że małżonkowie osiągają ten cel „propriam viam sequentes’ – „idąc własną drogą’ (por. Lumen gentium, 41).
Wypełnieniem wskazania Soboru jest dzisiejsza pierwsza w historii beatyfikacja pary małżonków, którzy dochowali wierności Ewangelii i rozwinęli cnoty w stopniu heroicznym jako małżonkowie i jako rodzice.
W ich życiu, podobnie jak w życiu wielu innych małżonków, którzy z zaangażowaniem codziennie wywiązują się ze swoich rodzicielskich zadań, dostrzec można sakramentalny wyraz miłości Chrystusa do Kościoła. Małżonkowie bowiem "wypełniając mocą tego sakramentu swoje zadania małżeńskie i rodzinne, przeniknięci duchem Chrystusa, który przepaja całe ich życie wiarą, nadzieją i miłością, zbliżają się (...) coraz bardziej do osiągnięcia własnej doskonałości i obopólnego uświęcenia, a tym samym do wspólnego uwielbienia Boga" (Gaudium etspes, 49).
Drogie rodziny, mamy dzisiaj szczególne potwierdzenie, że można dążyć do świętości razem, jako para małżeńska, i że jest to droga piękna, niezwykle owocna i ważna z punktu widzenia dobra rodziny, Kościoła i społeczeństwa.
Prośmy zatem Pana o coraz liczniejsze pary małżeńskie, które przez świętość swego życia będą potrafiły ukazywać „wielką tajemnicę” miłości małżeńskiej, biorącej początek z dzieła stworzenia, a wypełniającej się w zjednoczeniu Chrystusa z Kościołem (por. Ef 5, 22-33).
Tak jak każda droga do świętości, również i wasza, drodzy małżonkowie, nie jest łatwa. Codziennie stawiacie czoło trudnościom i próbom, aby dochować wierności swojemu powołaniu, budować harmonię małżeństwa i rodziny, spełniać swoją rodzicielską misję i uczestniczyć w życiu społecznym.
Odpowiedzi na wiele pytań stawianych wam przez codzienne życie umiejcie szukać w słowie Bożym. Św. Paweł przypomniał nam w dzisiejszym drugim czytaniu, że „wszelkie Pismo od Boga natchnione jest (...) pożyteczne do nauczania, do przekonywania, do poprawiania, do kształcenia w sprawiedliwości” (2 Tm 3, 16). Umocnieni tym słowem możecie razem „w porę i nie w porę” rozważać je z dziećmi, upominając i pouczając je „z całą cierpliwością” (2 Tm 4, 2).
W życiu małżeńskim i rodzinnym zdarzają się też chwile zagubienia. Wiemy, ile rodzin ulega w takich wypadkach pokusie zniechęcenia. Myślę zwłaszcza o tych, którzy przeżywają dramat separacji; myślę o osobach, które muszą walczyć z chorobami, i tych, które cierpią z powodu przedwczesnej utraty współmałżonka czy dziecka. Również w tych sytuacjach można dawać wielkie świadectwo wiernej miłości, tym bardziej gdy jest oczyszczona przez cierpienie.
Zawierzam wszystkie rodziny doświadczone przez Bożą Opatrzność serdecznej opiece Maryi, wspaniałego wzoru oblubienicy i matki, która dobrze poznała cierpienie i trud naśladowania Chrystusa aż po krzyż. Kochani małżonkowie, nie dopuśćcie nigdy, aby opanowało was zniechęcenie. Łaska sakramentu wspiera was i pomaga wam nieustannie wznosić ręce ku niebu, tak jak Mojżesz, o którym mówiło pierwsze czytanie (por. Wj 17, 11-12). Kościół jest z wami i pomaga wam swą modlitwą zwłaszcza w momentach trudnych.
Proszę zarazem wszystkie rodziny, aby wspierały Kościół, by nigdy nie zawiódł w swojej posłudze wstawiania się, pocieszania, kierowania i dodawania odwagi. Drogie rodziny, dziękuję wam za wsparcie, którego i mnie udzielacie w mojej służbie Kościołowi i ludzkości. Proszę codziennie Pana, aby dopomógł wielu rodzinom cierpiącym z powodu nędzy i niesprawiedliwości i pozwolił wzrastać cywilizacji miłości.
Moi drodzy, Kościół liczy na was, podejmując wyzwania czekające go w tym nowym tysiącleciu. Wśród różnych dróg jego posłannictwa „rodzina jest drogą pierwszą i (...) najważniejszą” (List do rodzin, 2). Kościół liczy na nią i wzywają, by była „prawdziwym podmiotem ewangelizacji i apostolstwa” (tamże, 16). Jestem pewien, że staniecie na wysokości zadania, które was czeka, w każdym miejscu i w każdej sytuacji. Zachęcam was, drodzy małżonkowie, abyście bez lęku i odpowiedzialnie wywiązywali się z zadań, które na was spoczywają. Odnówcie w sobie zapał misyjny, czyniąc wasze domy uprzywilejowanym środowiskiem głoszenia i przyjmowania Ewangelii w atmosferze modlitwy i w konkretnej solidarności chrześcijańskiej. Duch Święty który napełnił serce Maryi, ażeby gdy nadeszła pełnia czasów, poczęła Słowo życia i przyjęła Je razem ze swym małżonkiem Józefem, niech was wspiera i umacnia! Niech napełni wasze serca radością i pokojem, abyście każdego dnia umieli oddawać chwałę Ojcu Niebieskiemu, od którego pochodzi wszelka łaska i błogosławieństwo.
Amen!
Jan Paweł II ogłosił 21 października 2001, w Rzymie, włoskich małżonków, Marii i Alojzego Beltrame Quatrocchi błogosławionymi. Cieszyli się wszyscy, ale najbardziej chyba trójka dzieci nowych błogosławionych: 95-letni ksiądz Tarcisio, 92-letni trapista o. Paolino oraz 87-letnia Enrichetta, konsekrowana świecka.
Beatyfikacja Marii i Alojzego, która symbolicznie dokonała się w pierwszym roku nowego wieku i nowego tysiąclecia, to wydarzenie prawdziwie przełomowe w dziejach chrześcijańskiej duchowości. Przede wszystkim dlatego, że wyniesienie na ołtarze pary małżeńskiej można uznać za symboliczne pożegnanie się Kościoła z pewnego rodzaju dualistycznym myśleniem, wedle którego prawdziwie chrześcijańskie życie można prowadzić tylko poza światem, wyrzekając się go - w stanie duchownym, szczególnie zakonnym. Życie małżeńskie, wedle wielowiekowej tradycji, było za mało duchowe, bo nazbyt materialne i cielesne, obciążone piętnem ulegania „nieczystym" skłonnościom seksualnym, a tym samym za bardzo grzeszne.
Dzisiaj Jan Paweł II głosi natomiast prawdziwie rewelacyjną, głęboko biblijną „teologię ciała" i pokazuje współczesnemu światu, że pełna oddania miłość erotyczna chrześcijańskich małżonków jest obrazem wewnętrznego życia samego Boga, wyraża bowiem komunię osób. Chociaż ten sposób myślenia teologicznego nie jest jeszcze powszechny w nauczaniu i duszpasterstwie Kościoła, to można uznać, że poprzez wyniesienie na ołtarze pary małżeńskiej epoka nieufności i podejrzliwości wobec małżeństwa została symbolicznie zakończona.
Ogłoszenie świętości dwojga osób żyjących w sakramentalnej wspólnocie oznacza przezwyciężenie „monopolu" świętych indywidualnych. Życie pary małżeńskiej - „świętość dwojga" - zostało oto oficjalnie uznane za nowy model świętości. Błogosławieni Maria i Alojzy nie są pierwszą parą małżeńską w gronie osób oficjalnie uznanych przez Kościół za święte, są jednak - co podkreślił w swojej homilii Jan Paweł II - pierwszą w historii parą wspólnie wyniesioną na ołtarze. Pozwala to w nowy sposób myśleć o świętości w Kościele - można skutecznie ku niej zmierzać nie tylko w pojedynkę. Żegnamy się z indywidualistycznym modelem myślenia typu „zbaw duszę swoją". Stopniowo odkrywamy, jak bardzo do zbawienia potrzebna jest wspólnota; że ku świętości dochodzi się z innymi i miłując innych, nie zaś poszukując jej tylko dla siebie. Czy nadchodzi epoka świętych „wspólnotowych"? Beatyfikacja pary małżeńskiej otwiera nowe perspektywy dla duchowości chrześcijańskich małżonków, daje impuls do rozwoju refleksji nad małżeństwem, rodziną i ludzką seksualnością. Kościół ma w dzisiejszym świecie, jak wiadomo, wielkie kłopoty ze skutecznym głoszeniem nauki o małżeństwie i rodzinie. Otóż wydaje mi się, że nie ma lepszej, bardziej przekonującej argumentacji za chrześcijańską wizją małżeństwa i rodziny niż wyraźne wskazywanie na ludzi, najlepiej współczesnych nam, którzy w małżeństwie i rodzinie byli szczęśliwi. Do tego stopnia szczęśliwi, że aż święci!
Wyniesienie na ołtarze małżonków powinno ożywić dyskusję nad modelami duchowości małżeńskiej. Państwo Beltrame Quattrocchi przeżyli swoje życie w święty sposób, niemniej duchowość ich małżeństwa pod pewnymi względami była wyrazem czasów, w jakich żyli (Alojzy zmarł w 1951 roku, Maria - w 1965). Ich życie w niektórych wymiarach było próbą przystosowywania duchowości zakonnej do realiów małżeństwa. Na przykład w ramach dążenia do doskonałości, za namową spowiednika, po ponad 20 latach małżeństwa złożyli ślub czystości, rezygnując ze współżycia seksualnego (Alojzy miał wtedy 46 lat, a Maria 41). Wszystkie ich dzieci wybrały jakąś formę życia konsekrowanego (Enrichetta pozostała wprawdzie osobą świecką, ale na ręce swojego biskupa złożyła indywidualnie śluby analogiczne do instytutów życia konsekrowanego).
W życiu błogosławionego małżeństwa Beltrame Quattrocchi - jak pięknie ukazuje to książka Ludmiły Grygiel - odnajdujemy jednak także wiele wartości, które są wiecznie aktualne. Ich duchowość przekracza swoje czasy i otwiera się na potrzeby ludzi przełomu XX i XXI wieku. Mają oni zatem wiele do powiedzenia także współczesnym katolikom, wyraźnie odczuwającym potrzebę bardziej „świeckiej" i autonomicznej duchowości małżeńskiej - w której np. czystość będzie rozumiana niejako powstrzymanie się od współżycia, lecz jako specyficzne podejście do erotycznego wymiaru miłości, odróżnianie seksu czysto cielesnego i seksu „uduchowionego".
Dzięki październikowej beatyfikacji wyraźniej widzimy, że świętość nie musi polegać na dokonywaniu czynów uznawanych potocznie za heroiczne. Podczas Mszy beatyfikacyjnej Jan Paweł II powiedział o małżonkach Beltrame Quattrocchi, że ich świętość polegała właśnie na tym, iż przeżywali zwyczajne życie w nadzwyczajny sposób. Jest to nawiązanie do podkreślanej często we współczesnej teologii prawdy, że niebo - które jest stanem, a nie miejscem - zaczyna się już tutaj, na ziemi.
Głęboko symboliczną i profetyczną wymowę ma także wybór dnia, w którym obchodzone będzie liturgiczne wspomnienie błogosławionych Marii i Alojzego. W przypadku świętych „indywidualnych" zazwyczaj wybiera się dzień ich śmierci, czyli „narodzin dla nieba". Małżonków Beltrame Quattrocchi będziemy liturgicznie czcić 25 listopada. Piękniej nie można! To bowiem dzień zawarcia przez Marię i Alojzego w 1905 roku sakramentu małżeństwa. Skoro ich drogą do świętości był sakrament małżeństwa, to ich „narodziny dla nieba" nastąpiły wówczas, gdy otrzymali tę łaskę sakramentalną i zaczęli nią żyć. Pokazuje to, że łaska sakramentu małżeństwa jest nieprzebranym źródłem wciąż odnawiającej się miłości; źródłem niewyczerpanym, bo jest nim sam Bóg. Jeśli się umie z tego źródła czerpać, to nie tylko nie będzie ubywało miłości, lecz z upływem czasu może jej wciąż przybywać! Cóż piękniejszego niż zakochać się we własnej żonie lub własnym mężu...?
W niniejszej książce można przeczytać poruszający tekst napisany przez Marię po śmierci męża: „Skoro wszystko było dla niego - pisze Maria - to po co to czynić, gdy jego już nie ma? Widzę teraz, że on był podstawą wszystkiego i na nim się wszystko opierało. On był inspiracją wszelkiego dobra, wszelkiego działania, każdego pragnienia. Ziemskie życie, całe moje życie, było przeniknięte wzbudzonym przez samego Boga pragnieniem uszczęśliwienia ukochanego".
W tym wzruszającym wyznaniu miłości sięgającej poza grób możemy dostrzec odpowiedź na dylemat, który zapewne stał u podstaw kościelnego sceptycyzmu wobec możliwości uświęcenia się w małżeństwie. Otóż milcząco przyjmowano, że małżonkowie nie są w stanie kochać Boga całym sercem, skoro muszą swoje serce ofiarować także swoim najbliższym. Pan Bóg stawał się tu konkurentem dla miłości ludzkiej. Tymczasem w życiu Marii i Alojzego widać, że miłość do Boga realizuje się (między innymi) właśnie poprzez miłość do współmałżonka. Maria całym sercem kocha męża i całym sercem kocha Boga. Nie ma tu żadnej konkurencji.
A zatem mamy pierwszą w Kościele parę małżonków wspólnie wyniesionych na ołtarze, i to takich, którzy uświęcili się na drodze życia małżeńskiego. Wolno mieć nadzieję, że nie będzie to para ostatnia. Potrzebni są nam dziś zwłaszcza małżonkowie, których będzie można naśladować nie tylko jako współmałżonków i rodziców, ale również jako przykładnych... teściów i dziadków. Święte życie małżeńskie nie musi przecież owocować tylko oddawaniem dzieci do klasztoru. Świętość rodziców może i powinna przynosić owoce także w rodzinach zakładanych przez ich dorosłe dzieci. W niebie takich (anonimowych) świętych małżeństw jest z pewnością wiele... Czy nowy model świętości okaże się „zaraźliwy"? Miejmy nadzieję, że pomoże w tym także piękna książka Ludmiły Grygiel.
Zbigniew Nosowski
Po ukończeniu szkoły podstawowej rodzice zapisali Marię do żeńskiej Szkoły Handlu i Buchalterii, pomimo jej wyraźnych zainteresowań humanistycznych i talentu literackiego. Dużym plusem szkoły okazał się wysoki poziom nauczania języka angielskiego i francuskiego. Maria znakomicie władała potem tymi językami, a nawet tłumaczyła książki.
Szkoła nie przeszkodziła jej rozwijać zainteresowań kulturalnych, czytać Dantego, Szekspira, Leopardiego i poetów francuskich oraz studiować historię sztuki z tego wspaniałego „podręcznika", jakim jest Rzym. Miała dobrego nauczyciela muzyki i dużo się uczyła od przyjaciół rodziców i dziadka, ludzi wykształconych i oczytanych.
Jako kilkunastoletnia dziewczyna Maria zaczęła bywać z rodzicami na przyjęciach i zabawach w domach przyjaciół i znajomych. W czasie jednego ze spotkań towarzyskich poznała tego, z którym miała przejść przez życie, a potem razem dostąpić honoru wyniesienia na ołtarze.
Maria, chociaż żyła w czasach, kiedy nie mówiło się o karierze zawodowej kobiet, nie była typową „kurą domową" czy płochą damą z wyższych sfer. Sytuacja finansowa pozwalała, a pozycja społeczna - zobowiązywała do prowadzenia domu na pewnym poziomie. Miała zawsze do pomocy służącą i guwernantkę do dzieci, a gdy nastała era aut, a nikt z rodziny nie miał jeszcze prawa jazdy - wynajmowali szofera. Maria prowadziła salon, w którym spotykała się elita kulturalna i polityczna Rzymu, na ciekawych rozmowach o ważnych wydarzeniach czy książkach. Dom był zawsze otwarty, nawet dla niespodziewanych gości. Można tam było przyjść, żeby porozmawiać o najnowszych wydarzeniach, a także poradzić się w kłopotach małżeńskich.
Gdy wstąpiliście do zakonu, porzucając dla Boga rodzinę i wszystko, co może stanowić przedmiot ambicji i przywiązania na świecie, w zamian za to prosiliście o uświęcenie, które ofiarowaliście Bogu. Był to jedyny cel, jaki wam przyświecał. Na uświęcenie składają się dwa elementy: łaska Boża i własna dobra wola. Jeśli nawet wola może być słaba, to łaski Bożej nigdy nie zabraknie, a raczej będzie jej w obfitości.
Łaska, którą ośmieliłabym się zdefiniować jako „zestaw narzędzi", jakich użycza nam Bóg do pracy nad uświęcaniem się, jest zawsze dostosowana do naszych potrzeb. Nieskończenie Mądry Bóg doskonale widzi i zna te potrzeby, nie powinniśmy przeto uważać, że znamy je lepiej od Niego.
Kiedy się wchodzi do rodziny zakonnej z postanowieniem uświęcenia się, nie można zakładać, że znajduje się tam jedno z owych narzędzi, bo wszyscy członkowie rodziny są święci. Wprost przeciwnie, nie waham się stwierdzić, że nie istnieje uświęcenie ab initio, polegające na tym, że niedoskonała dusza od razu po ślubach zakonnych znajdzie się w raju.
Moje dzieci, musicie pamiętać o tym, że człowiek udoskonala się w przeciwnościach i ostrych starciach, gdyż w ten sposób wygładzają się jego chropowatości. Tak też człowiek oczyszcza się, jak złoto w tyglu, i zaczyna błyszczeć jego istotna wartość i niepowtarzalność. Gdy święty Paweł skarżył się na dręczące go pokusy, usłyszał krótkie, powiedziałabym suche zdanie: „wystarczy Ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali” (2 Kor 12,9). I musiał zamilknąć. Nie był to jedyny tego rodzaju epizod w jego życiu, ale ilustruje on znakomicie główną regułę procesu doskonalenia się. Gdy ją zrozumiał, rzekł po prostu: „A dana mi łaska Jego nie okazała się daremna” (1 Kor 15,10) .
Znam wiele przykładów ludzi, którzy nigdy nie weszliby na szczyty świętości, gdyby nie spotkały ich rozliczne przeciwności. Borykają się z nimi wszyscy ci, którzy pragną zajść wysoko. Święta Teresa od Dzieciątka Jezus uświęciła się dlatego, że nie starała się naprawiać wad swej przełożonej, lecz przyjęła je jako Boże narzędzie.
To prawda, że święci przełożeni uświęcają całą wspólnotę. Tak samo jednak prawdą jest, że Pan Bóg nikogo nie chroni od przeciwności i trudności, które lepiej niż dobre przykłady zagrzewają do walki z własnymi słabościami.
Moi umiłowani synowie, muszę wam wyznać, że od pewnego czasu przeżywam bolesną udrękę duchową. Spodziewałam się bowiem, że Pan Bóg wynagrodzi moją ofiarę i uchroni mnie od niepokoju o wasze dusze i duchowy wzrost. Niedawno mówiłam z żalem: „Mój Boże, przecież ofiarowałam Ci moje dzieci. Dlaczego więc tę wielką ofiarę, jaką Ci złożyłam z radością, wynagradzasz strasznym niepokojem, co dręczy bardziej niż jakikolwiek inny niepokój?"
Moi kochani, cała wasza siła leży w pokorze. Jak siła Małej Teresy. Jeśli chcecie zrealizować wasze powołanie do świętości, musicie stać się małymi z miłości do Tego, który „uniżył samego siebie” (Flp 2,8).
Jeżeli więc zauważycie w klasztorze coś, co nie zgadza się z pierwotnym ideałem, to pamiętajcie, że n i e powinniście oceniać świętości innych, lecz dążyć do własnej świętości. W waszym nowym, zaledwie rozpoczętym życiu, postępujcie, jak niewierny włodarz, z tą samą świętą chytrością dbajcie o swoje dobro, wykorzystujcie każdą okazję do ćwiczenia się w pokorze i miłości. (...)
Miłość powinna stanowić najważniejszy motyw, główne kryterium waszej oceny życia rodziny zakonnej.
Akcent kładę na słowo rodzina zakonna, ponieważ taka faktycznie powinna być wasza wspólnota, co z kolei powinno usprawiedliwiać wszystkie niedogodności codziennego życia. Nawet w dobrych rodzinach zdarzają się konflikty z powodu różnicy charakterów. Są to nieuniknione konflikty, które jednak powodują doskonalenie się wszystkich członków rodziny, pod warunkiem że kieruje nimi miłość i dobra wola. Natomiast jeśli w rodzinie brakuje jedności osób, które powinny stanowić „jedno serce, jednego ducha”, wówczas owe konflikty i trudności stają się niemożliwe do zniesienia. …powinniście być takimi członkami waszej zakonnej rodziny, którzy naprawdę pragną się uświęcić i potrafią do tego wykorzystać nawet wady innych. … z dobrocią, wyrozumiałością i współczuciem.
Zamiast zatrzymywać się długo nad wadami innych, spokojnie postępujcie naprzód w tej uroczystej procesji, która zaczęła się w momencie wstąpienia do klasztoru. Nie przystawajcie i nie cofajcie się.
Każdy
człowiek męczy się, idąc drogą do doskonałości, bo jest to droga stroma
i kamienista. Nie bądźcie surowi wobec współbraci i nie oceniajcie ich
zbyt pochopnie, bo będzie to mylna ocena, nawet gdyby ich czyny
wydawały się niedoskonałe. Tylko Bóg zna serce człowieka .
O, moi kochani synowie, widzę, że jeszcze nie weszliście do Sancta Sanctorum, do Najświętszego Przybytku Miłości.
Nakazuję wam, żebyście obaj przemedytowali wspaniałą definicję miłości świętego Pawła (w Pierwszym Liście do Koryntian, rozdział 13).
Wasza matka nigdy nie uczyła was słabości, tchórzostwa czy hipokryzji, ale czegoś zupełnie przeciwnego, to znaczy miłości. Nie zrozumieliście chyba moich pouczeń, skoro nazwaliście słabością - wyrozumiałość, a tolerancją – nie szukanie swego - jak mówi Święty Paweł.
Pragnęłabym, żebyście pokochali swoją rodzinę zakonną taką, jaka ona jest, albowiem wybrał ją sam Bóg.
Naśladujcie świętą Teresę i bądźcie heroldami miłości, a nie sprawiedliwości.
Wasza mama
Alojzy Beltrame Quattrocchi urodził się w Katanii w 1880 roku, jako trzecie dziecko Karola Beltrame, wysokiego funkcjonariusza państwowego, czyli w zamożnej rodzinie mieszczańskiej. Gdy miał kilka lat, przeniósł się - za zgodą rodziców - do domu bezdzietnej ciotki, która go wkrótce adoptowała i odtąd wraz z mężem wychowywała. Przyjął jako drugie ich nazwisko - Quattrocchi. Został ich jedynym spadkobiercą. Ta zmiana nie wywarła ujemnego wpływu na chłopca, który zawsze pozostał w bliskich kontaktach z rodzicami i rodzeństwem. Obie rodziny należały do tej samej klasy społecznej i nie były rodzinami głęboko religijnymi. Tylko ciocia Fanny (Stefania) była katoliczką regularnie praktykującą. Państwo Quattrocchi wraz z przybranym synem w 1891 roku przenieśli się do Rzymu. Tutaj Alojzy skończył najpierw liceum a potem prawo na uniwersytecie Sapienza. Mieszkał w tej samej dzielnicy, co rodzina Corsinich, i prawdopodobnie spotykał ich córkę w drodze do szkoły lub kościoła. Należał do tego samego kręgu towarzyskiego, nic więc dziwnego, że pewnego dnia spotkał „na salonach" Marię.
Listy (narzeczonych) są pisane w konwencji dziewiętnastowiecznych sentymentalnych powieści, pełne emfazy i literackich ozdóbek. Alojzy nie ukrywa swojego uwielbienia i nazywa narzeczoną Madonnina (zdrobnienie od Madonny), a ona zwraca się do niego: „miłości moja święta". Najbardziej „śmiałe" sformułowania, w rodzaju: „w tym miejscu listu składam pocałunki, gorące, jak moja miłość, weź je, Mario" albo „biorę twoje pocałunki, biorę twoje ręce i przyciskam je do serca, które jest twoje na zawsze, jak twoja jest Maria" - pisane są po angielsku. Literacka forma nie jest w stanie ukryć wielkiej namiętnej miłości, która wykracza poza ramy konwencjonalnych schematów.
Małżeństwo Marii i Alojzego na pewno było małżeństwem z miłości. Każdy list wyraża wielkie szczęście ze spotkania oraz radość z przyszłego wspólnego życia. Tęsknota za rozmową, pocałunkiem i pieszczotą daje przeczucie spokoju i szczęścia z nieustannego bycia razem. Gdy Maria przebywa z rodzicami u krewnych w Messynie, zachwyca się pięknem krajobrazu i proponuje spędzenie tam miodowego miesiąca. Pisze: „cieszyć się razem poezją i urokiem przyrody byłoby ukoronowaniem naszej miłości". Bardzo często powraca wzmianka o obrazku Matki Boskiej i wzajemnej modlitwie. Jest to stały motyw wielu późniejszych listów. Po śmierci Alojzego w jego portfelu znaleziono ten wyblakły obrazek z dedykacją.
… trudna próba małżeńskiej miłości i chrześcijańskiej dojrzałości przychodzi w czasie, gdy Maria na początku czwartej ciąży poczuła się bardzo źle. Ginekolog … zalecił przerwanie ciąży, aby próbować uratować „przynajmniej" matkę. Małżonkowie bez wahania i jednomyślnie odrzucili taką możliwość. Nie mieli wątpliwości co do słuszności swojego wyboru. Nie znaczy to wcale, że było im łatwo ponosić jego konsekwencje. Szczególnie trudno było Alojzemu, który musiał się liczyć nie tylko z utratą kochanej żony, ale także - z koniecznością wychowywania czworga dzieci i zajmowania się czworgiem starszych osób.
Dzieci wspominają ten okres jako czas wielkiego niepokoju i żarliwej modlitwy całej rodziny. Szczególnie utkwił im w pamięci obraz ojca zatopionego w modlitwie przed Najświętszym Sakramentem albo szlochającego cicho w trakcie rozmowy z księdzem przy konfesjonale.
Przełomowym wydarzeniem w historii rodziny, radykalnie zmieniającym tryb życia i formę wychowywania, było powołanie kapłańskie dwóch synów i zakonne córki Stefanii.
Ślub odbył się 25 listopada 1905 w kaplicy świętej Katarzyny Aleksandryjskiej Bazyliki Matki Bożej Większej.
W rok po ślubie urodził się Filip, kilkanaście miesięcy później, 8 marca 1908 roku córka Stefania, a 27 listopada 1909 roku - drugi syn, Cezary, w Wielki Poniedziałek, 6 kwietnia 1914 roku, urodziła się Enrichetta. Cała i zdrowa. Maria jeszcze przez kilka tygodni walczyła o życie; gorączka poporodowa i stan zapalny osłabiły jej wycieńczony organizm. Tym większa była radość po jej powrocie do domu. Wyszli z tej próby fizycznie słabi i zmęczeni, ale duchowo wzbogaceni i umocnieni.
To właśnie Enrichetta została z nimi, gdy troje starszych dzieci opuściło dom, by bez reszty poświęcić się Bogu. Po złożeniu prywatnych ślubów, jako konsekrowana świecka towarzyszyła rodzicom w pracy, podróżach i wakacjach. W ostatnich latach życia matki była jej kierowcą, sekretarką i najbliższą współpracowniczką. Maria zmarła na jej rękach. W czasie Mszy świętej beatyfikacyjnej rodziców Enrichetta przyniosła do ołtarza relikwiarz.
5 listopada 1924 roku rodzina Quatrocchi została przyjęta na specjalnej audiencji przez papieża Piusa XI, potem spędzili w domu cały dzień, zakończony uroczystą kolacją i długą modlitwą przed obrazem Najświętszego Serca Jezusa. Następnego dnia rano odwieziono Filipa do Kolegium Capranica, a popołudniu Cezarego - do Świętego Pawła za Murami.
Stefania, po długim namyśle i zasięgnięciu rady mądrych księży, latem 1927 roku wstąpiła do nowicjatu w klasztorze benedyktynek klauzurowych w Mediolanie.
Enrichetta dość długo szukała swego powołania. Wydawało się przez pewien czas, iż jej miejsce jest w małżeństwie i rodzinie. Potem jednak wybrała życie konsekrowanej świeckiej i złożyła prywatne śluby na ręce biskupa. Skończyła historię sztuki i uczyła w rzymskich szkołach. Prowadziła charytatywną działalność w grupie Dam Świętego Wincentego a Paulo, opiekując się szczególnie biednymi ze swojej dzielnicy.
Alojzy zmarł w 1951 a Maria - w 1965 roku.