Autor: ks. Paweł Kłys
Wyświetleń: 1160
Na wzór Mędrców ze Wschodu oddać cześć i pokłon Boskiemu Dzieciątku - Homilia wygłoszona w uroczystość Objawienia Pańskiego
Udostępnij

(kościół pw. Matki Boskiej Fatimskiej, 6 stycznia 2014 roku)

Prawie sto lat po wydarzeniach związanych z postaciami Trzech Mędrców ze Wschodu, o których słyszeliśmy w czytanej przed chwilą Mateuszowej Ewangelii, a zatem niecały wiek po rządach cesarza Oktawiana w Rzymie i Heroda w Judei, na cesarskim tronie zasiadł Domicjan. Nazwał się Divus (boski) i nakazał w całym Imperium Rzymskim oddawać sobie cześć boską. Ogromne Imperium Rzymskie, składające się z prawdziwej mozaiki ludów, narodów, wierzeń i obyczajów, spajał w jedno tylko on, cesarz. Dlaczego więc nie mógłby uznać siebie jako równego bogom? Jednakże taki sposób myślenia był niemożliwy do zaakceptowania przez ówczesnych chrześcijan, którzy swój sposób myślenia budowali w odniesieniu do Jedynego Boga, objawionego w sposób najwyższy przez Jezusa Chrystusa. Dlatego też zdecydowanie odrzucili nakaz władcy, nie chcąc nawet choćby symbolicznie oddawać cesarzowi boskiej czci. W odpowiedzi na to rozpoczęło się ogarniające całe Imperium Rzymskie okrutne prześladowanie chrześcijan. Pierwsze, z czasów Nerona, które miało miejsce mniej więcej trzydzieści lat wcześniej, odnosiło się tylko do Rzymu i jego okolic. Teraz rozprzestrzeniło się na całe Imperium.

W bardzo trudnej dla siebie sytuacji chrześcijanie mieli prawo pytać siebie, co będzie z nimi i co stanie się z Kościołem. Mieli również prawo pytać, dlaczego dotyka ich to okrutne prześladowanie, skoro głoszą wizję Boga, który jest Miłością, skoro sami starają się na miarę swoich wysiłków żyć chrześcijańską miłością, skoro nawet ich najbliżsi sąsiedzi, poganie, tak często mówili z podziwem o nich: „patrzcie, jak oni się miłują”. Skąd zatem to prześladowanie, tak okrutne i tak bezwzględne? Odpowiedzią na to był list, który skierował do chrześcijan ostatni z żyjących jeszcze wówczas apostołów, św. Jan Ewangelista. Pisał w nim między innymi: „jeżeli wiecie, że [Bóg] jest sprawiedliwy, to uznajcie również, że każdy, kto postępuje sprawiedliwie, pochodzi od niego. Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi i rzeczywiście nimi jesteśmy. Świat zaś dlatego nas nie zna, że nie poznał Jego” (1 J 2, 29; 3, 1–2). Te słowa mogą być uznane jako swoisty komentarz do jeszcze bardziej jednoznacznych i dramatycznych słów, tym razem samego Chrystusa, zawartych w Ewangelii tegoż św. Jana: „Jeżeli was świat nienawidzi, wiedzcie, że Mnie pierwej znienawidził. Gdybyście byli ze świata, świat by was kochał jako swoją własność. Ale ponieważ nie jesteście ze świata, bo Ja was wybrałem sobie ze świata, dlatego was świat nienawidzi” (J 15, 18–19). Słowa jednoznaczne, słowa dramatyczne, słowa wypowiedziane także w bardzo trudnych okolicznościach: podczas Ostatniej Wieczerzy, już po ustanowieniu Najświętszego Sakramentu i sakramentu kapłaństwa, a na moment przed udaniem się do Getsemani, gdzie miała się zacząć Chrystusowa męka. Pan Jezus wie: będzie cierpiał, będzie odrzucony przez swój naród i będzie ukrzyżowany przez Rzymian. Ale też wie: ci wszyscy, którzy pójdą za Nim, gdyż zostali przez Niego wybrani i chcą być w kręgu Jego błogosławionej dobroci, prawdy i światła, także będą prześladowani. Kluczem do zrozumienia tego, że świat nie chciał i nie chce przyjąć świadectwa chrześcijan, jest sam Bóg. Świat nie chce uznać Boga i dlatego nie chce również uznać Jego świadków. Gdyby chrześcijanie należeli całkowicie do świata poprzez swój sposób myślenia i postępowania, nie cierpieliby żadnych prześladowań. Jednakże oni wierzą głęboko w to, że istnieje Bóg, ich Pan, Alfa i Omega, Początek i Koniec wszystkiego. Oni wiedzą, że ich ojczyzna jest w niebie. Dlatego nie należą do świata. I dlatego muszą być zawsze gotowi na to, że świat ich odrzuci i że będzie ich prześladował.

Taka właśnie sytuacja chrześcijan odnosi się, drodzy siostry i bracia, także do czasów nam współczesnych. Tydzień temu w kościołach katolickich całej naszej Ojczyzny był czytany List biskupów polskich, przestrzegający przed ideologią gender. Niejako uprzedzająco, także w mediach publicznych, spotkał się on z odrzuceniem, szyderstwem i kpiną, skierowanymi przeciwko Pasterzom Kościoła katolickiego. Pojawiły się nawet nawoływania skierowane do księży, aby tego Listu nie czytać z ambon. Coś podobnego zdarzało się w czasach PRL-u, z tym, że wtedy z takimi wezwaniami udawali się do księży funkcjonariusze SB, teraz czyniono to poprzez media. Próbowano zatem wprowadzić podział między Pasterzy Kościoła a duchowieństwo, między księży a lud wierny, który przybywa do kościoła na niedzielną Mszę Świętą – w tym przypadku była to Niedziela Świętej Rodziny – by usłyszeć słowa Ewangelii i przesłanie Ewangelii, mówiące o roli rodziny i o godności każdego człowieka jako kobiety i mężczyzny, o świętości związku małżeńskiego oraz o fundamentalnej dla życia i przyszłości, nie tylko Polski, ale całego świata, instytucji rodziny. Przesłanie Listu polskich biskupów od samego początku było negowane. Można się zapytać, dlaczego takie zacietrzewienie, dlaczego taka złość? Odpowiedź jest jedna, sugerowana nam w Pierwszym Liście św. Jana: ci, którzy odrzucali ten List, nie znają Boga i Boga znać nie chcą. Na pewno drażni ich świadectwo ludzi, którzy uznają Chrystusa jako swego Króla, Zbawcę i Odkupiciela. To świadectwo chcieliby za wszelką cenę usunąć z przestrzeni publicznej naszej Ojczyzny, mimo haseł o demokracji, tolerancji i wolności słowa.

W świetle tej sytuacji jakże bardzo przejmujące jest świadectwo Mędrców ze Wschodu, Patronów dzisiejszej uroczystości Objawienia Pańskiego! Należeli do intelektualnej elity ówczesnego świata, umieli obliczać ruchy planet i precyzyjnie przewidywać pory roku. Kiedy pewnego dnia na niebieskim firmamencie dostrzegli niezwykłe zjawisko, mieli w sobie dość odwagi, wynikającej z chęci poznania prawdy, aby wyruszyć w drogę ku nieznanemu. Nie wiedzieli, na co się narażają i co przyjdzie im doświadczyć. Jednakże za wszelką cenę pragnęli poznać prawdę. Kiedy gwiazda, która ich w drodze prowadziła, zatrzymała się nad domem, gdzie przebywała Święta Rodzina, weszli do środka, ujrzeli Dzieciątko Jezus, Maryję i Józefa. Wtedy padli na kolana i oddali Dzieciątku cześć najwyższą, uznając w nim Pana Wszechświata, Odkupiciela ludzkości, Tego, który jest najgłębszym pragnieniem ich serc. Złożyli Mu też swe dary, symbolicznie wyrażające to, kim naprawdę Ono jest: złoto jako Królowi, kadzidło, które jest przynależne samemu Bogu, oraz mirrę, zapowiadającą gorycz Jego męczeństwa na Krzyżu, poprzez które dokona się zbawienie świata.

Ewangelijni mędrcy ze Wschodu, cieszący się kultem ze strony wiernych chrześcijan od samych początków Kościoła, wyznaczają drogę dochodzenia do prawdy. Jest to droga, którą u progu nowożytności wyraził słynny Blaise Pascal, mówiąc, że obowiązkiem moralnym człowieka jest myśleć, jak się należy. Równocześnie podał kryteria tego „myślenia, jak się należy”: trzeba zaczynać od siebie, i w tym samym czasie zaczynać od swego Stwórcy i od celu ostatecznego, ku któremu się dąży. Zaczynać od siebie, znaczy to odważnie wchodzić w głąb własnego sumienia, które nieomylnie przecież mówi, co jest dobre, a co jest złe, co jest prawdziwe, a co jest fałszywe, i które jednocześnie z przedziwną mocą wzywa do tego, aby zawsze iść za tym, co dobre, i odrzucać zło, oraz aby zawsze podążać za prawdą, gardząc przy tym wszelkim fałszem. To doświadczenie własnego sumienia, a przez to własnej duchowości, Pascal każe łączyć z pytaniami dotyczącymi zarówno początku Wszechświata, jak i ostatecznego kresu ludzkiego życia. Jedyną sensowną odpowiedzią na nie jest stwierdzenie: początkiem i zwieńczeniem całej historii świata i człowieka jest Stwórca, Absolut, Pan Bóg. Tylko wtedy, gdy uwzględnia się te trzy punkty odniesienia: siebie, początek i ostateczny kres, myśli się, jak się należy – to znaczy myśli się na miarę wielkości człowieka. Tego właśnie myślenia niewątpliwie brakuje tym wszystkim, którzy z taką zaciekłością, wsparci ogromnymi pieniędzmi, a także wpływami politycznymi i medialnymi, głoszą ideologię gender. U źródeł takiego ich postępowania leży negacja Boga. Jakże tutaj nie przypomnieć słów papieża Benedykta XVI, wygłoszonych zaledwie rok temu: „kto odrzuca Boga, ten odrzuca człowieka”.

Drodzy Siostry i Bracia!

Pozwólcie, że odwołam się do pewnego mego osobistego doświadczenia. Mniej więcej trzydzieści lat temu proszono mnie o wykłady z antropologii chrześcijańskiej na ówczesnej Akademii Ekonomicznej w Poznaniu, dzisiaj Uniwersytecie Ekonomicznym. Były to czasy pierwszej „Solidarności”, a potem stanu wojennego. Na te wykłady przychodziły tłumy studentów. Za każdym razem, kiedy byłem na tej uczelni, stawiałem sobie pytanie o status prawdy i status moralny większości jej wykładowców. Zgodnie z ówczesną ideologią, na wykładach musieli oni głosić wyższość doktryny marksistowsko-leninowskiej wobec zasad do tak zwanego wolnego rynku. Natomiast zaraz po tych wykładach widzieli ogromne kolejki ludzi stojących godzinami przed sklepami, czekających na to, że być może „coś tam rzucą i będzie można coś zdobyć”. To słowa ówczesnego czasu. Najbardziej oczywiste fakty tamtej codzienności przeczyły marksistowskiej teorii, jednakże ci wykładowcy wykonywali swą uczelnianą pracę zgodnie z tym, co niegdyś powiedział Hegel: jeśli fakty są właśnie takie, to tym gorzej dla faktów. Ideologia musi mieć zawsze rację. Kiedy dzisiaj, z taką mocą głosi się ideologię gender, zastanawiam się nad kondycją moralną i intelektualną tych, którzy są jej zwolennikami. Jak odniosą się do prawd biologii, która wyraźnie określa, kto jest kobietą, a kto mężczyzną? Jak potrafią skonfrontować swe poglądy z tym, co współczesna genetyka mówi o początkach życia człowieka? Jak długo jeszcze ta utopijna ideologia będzie świętować swoje tryumfy w umysłach ludzi, którzy myślą jedynie w kategoriach informacyjnej kłamliwej papki, podawanej im codziennie przez media?

Jest rzeczą znamienną, że uroczystość Objawienia Pańskiego, świętowana jako dzień wolny od pracy, została zniesiona na początku lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Ówcześnie władcy PRL-u sądzili wtedy, że nadeszła już pora, aby ze świadomości ludzi wierzących wyrwać Święto, które wszem i wobec mówiło o postawie mędrców, prawdziwych uczonych starożytnego świata, świadomie szukających najwyższych i ostatecznych źródeł istnienia Wszechświata, a także istnienia człowieka i sensu jego życia. Upadając na twarz przed Dzieciątkiem Jezus, wskazali na Chrystusa jako niezbędny punkt odniesienia, aby człowiek mógł w pełni zrozumieć siebie i świat. Taki punkt odniesienia był jednak nie do przyjęcia przez tych, którzy głosili tak zwany światopogląd naukowy, więc Święto Trzech Króli jako dzień wolny od pracy zlikwidowano. Tymczasem pozostało ono w sercach i pragnieniach ludzi. Dzięki temu idea przywrócenia tego Święta, jaką kilka lat temu przedstawił pan minister Jerzy Kropiwnicki, spotkała się z szerokim, pozytywnym odzewem w polskim społeczeństwie. Rzucona w Łodzi iskra prawdziwie mądrego i odważnego myślenia, za co pragniemy panu Kropiwnickiemu wyrazić naszą wielką wdzięczność, przyniosła błogosławione owoce. Jednym z nich są słynne orszaki Trzech Króli, które przejdą ulicami polskich miast, także ulicami naszego miasta – pod łódzką Katedrę. To wielkie Święto radości, to również wspaniała promocja tego, czym jest chrześcijańska rodzina. To również znak wielkiej nadziei, że mimo wszystko rozum ludzki jeszcze nie zginął, że nie poddał się nowemu szaleństwu, że nie uległ nowej utopii, utopii gender, ale że ciągle spragniony prawdy potrafi skłonić się przed Boskim Dzieciątkiem w geście najgłębszej adoracji i czci, i prosić równocześnie: „Podnieś rączkę Boże Dziecię, błogosław Ojczyznę miłą!”.

Udostępnij